Elisabeth Rynell "Hohaj"
przeł. Ewa Mrozek-Sadowska
Wyd. Słowo/obraz terytoria 2009
Ocena 4/6
Reklama

p

Reklama

Gdyby sądzić książkę Elisabeth Rynell po kilkunastu pierwszych stronicach lub opisie na okładce, można byłoby dojść do wniosku, że to aspirujące do miana literatury ambitnej kobiece czytadło, mdławy i raczej sentymentalny wyciskacz łez. „Hohaj” jednak zaskakuje. Pozytywnie. To uniwersalna opowieść o uczuciach, śmierci i przemijaniu. W żadnym razie nie mogłaby posłużyć za podstawę scenariusza dla amerykańskiego melodramatu. Można sobie ją za to wyobrazić jako świetny, wysmakowany film w klimacie „Żelar” czeskiego reżysera Ondřeja Trojana. To kameralna proza, której autorka stawia nacisk w równym stopniu na fabułę, jak i na słowo.

Główna bohaterka po śmierci ukochanego ucieka w norweską głuszę. Szuka w niej ukojenia, lecz niespodziewanie trafia na miłosną historię sprzed kilkudziesięciu lat –opowieść o zbiegłym przed swoją przeszłością Aronie i uciekającej przed teraźniejszością Inie. Ta dwójka została w różny, lecz równie bolesny sposób doświadczona przez życie. W Inie, młodej dziewczynie, bitej i gwałconej przez ojca, egzystującej w poczuciu beznadziei, zaczyna rodzić się poczucie własnej godności. Aron poszukuje odkupienia za dawne, popełnione w rodzinnym domu grzechy. Sposób, w jaki Rynell pisze o losach tej pary, wydaje się nietuzinkowy, nowatorski. Mówiąc o gwałcie, nie kładzie nacisku na samo doświadczenie, nieludzki wymiar czynu, cielesne czy nawet psychiczne cierpienie, lecz próbuje uchwycić niezmierzoną samotność i wyobcowanie ofiary.

Podobnie jest z innymi wydarzeniami – żadne z nich nie stanowi jedynie czynności, gestu. Niemal wszystko w „Hohaj” ma dużo głębszy wymiar. Służy opisaniu bohaterów, ich relacji i złożoności psychiki. W końcu zaś prowadzi także do konkluzji: dość, niestety, banalnej i niekoniecznie trafionej. Z losem, szczególnie tym złym, nie da się wygrać – stwierdza Rynell. I tu szwedzka autorka zawodzi. O ile bowiem wszelkie cierpienia sprowadzane do tej pory na głowy postaci były uzasadnione wyższym literackim celem, stawały się pochodną przemyślanej koncepcji, o tyle w finale stają się tanim chwytem, prostym odwróceniem happy endów w słabych romansidłach.

Reklama

To zwątpienie Rynell w miłość i szczęście po pierwsze nie wydaje się szczere, po drugie zaś pozbawione jest tej wiarygodności, która stanowi atut całej powieści. Rzecz jasna, nie chodzi o przymus szczęśliwych zakończeń, lecz o sposób, w jaki pisarka manipuluje stworzonymi przez siebie postaciami. Początkowo tkwią w matni codzienności, są ofiarami toksycznych rodzin i własnego, niekoniecznie słusznego, wyobrażenia o rzeczywistości. Gdy jednak przychodzi do sfinalizowania całej historii, stają się nieoczekiwanie marionetkami w rękach ślepego losu. Nigdy wprawdzie nie decydowali w pełni o swoim życiu, lecz ten brak wyboru pozostawał uzasadniony. Niestety finał powieści wydaje się zbudowany wbrew logice utworu. I na tym traci niestety cała książka.

Dramat "Hohaj" znajdziesz w sklepie LITERIA.pl >