Pamiętacie państwo, jak PiS walczył z „układem”? Była to walka z góry skazana na niepowodzenie. Nie tylko dlatego, że miała być wyłącznie użytecznym (acz nieudolnie używanym) narzędziem wymierzonym w politycznych przeciwników. Rozpoznania, które poczynili politycy PiS-u – takie mianowicie, że III Rzeczpospolita od samego początku była głęboko zinfiltrowana przez rozmaite służby specjalne, a mechanizmy transformacji gospodarczej pozwalały na mafijną, rabunkową prywatyzację państwa – otóż najpewniej były trafne. Rzecz w tym jednak, że podobne stwierdzenie jest zarazem przyznaniem się do kompletnej bezradności: procesy, które zachodziły w całej Europie Wschodniej po upadku Związku Sowieckiego, daleko wykraczały poza jakąkolwiek polityczną kontrolę, a ich patologie – dałoby się powiedzieć – stanowiły, niestety, niezbędny z punktu widzenia systemu element całej zmiany. W globalizującym się świecie państwo to instytucja słaba i zmuszana do ciągłych ustępstw. Bracia Kaczyńscy, jak sądzę, doskonale zdawali sobie sprawę, że mogą jedynie głośno krzyczeć, kierując ślepe naboje w swoich antagonistów, co skądinąd wykorzystali do wygrania wyborów w 2005 roku.

Reklama

Krótko mówiąc, „układ” istnieje. Ale wygląda całkiem inaczej, zdecydowanie mniej spektakularnie niż w PiS-owskich reklamówkach. Przyzwyczailiśmy się do myślenia o zorganizowanej przestępczości w kategoriach narzuconych przez kulturę popularną. Mówią: „mafia”, a my widzimy Marlona Brando z wypchanymi policzkami, tudzież chłopaków w dresach, z kijami bejsbolowymi w dłoniach, ewentualnie groteskowe postaci kryminalistów z popularnych w latach 90. rodzimych komedii gangsterskich. Tymczasem chodzi raczej o światową sieć dyskretnych, biznesowych powiązań – taką sieć, w której nie sposób odróżnić ścigających od ściganych, beneficjentów od wykorzystanych, przestępców od polityków; taką sieć, która w sposób rozproszony zarządza zdarzeniami pozornie niemającymi ze sobą nic wspólnego.

Brytyjski dziennikarz Misha Glenny wykonał kawał dobrej roboty. Będąc korespondentem prasowym na Bałkanach w czasach rozpadu Jugosławii, mógł uważnie obserwować, jak działają mechanizmy kryminalizacji struktur państwowych. Był niemal naocznym świadkiem efektów nałożenia na Serbię embarga na import broni i ropy naftowej – zaowocowało to gwałtownym rozwojem szarej strefy, która wykarmiła fortuny największych lokalnych mafiosów. Widział, jak zdemobilizowani agenci komunistycznych służb specjalnych prywatyzują gospodarkę Bułgarii. Wędrował śladem handlu kobietami z Bałkanów do domów publicznych w Czechach. Z czasem zdał sobie sprawę, że dane mu było ujrzeć jedynie drobny fragment układanki.

„McMafia” składa się ze wzajemnie powiązanych reportaży z różnych stron świata – wszystkie te teksty badają technologię robienia nielegalnych interesów w epoce globalizacji. Glenny zna się na swojej pracy - potrafi kolekcjonować osobliwe historie. Poznajemy więc dzieje króla serbskiego półświatka Zeljka Raznjatovicia zwanego „Arkanem”, który wypożyczał tygrysa z belgradzkiego zoo, żeby ładnie wyjść na zdjęciu ze swoją paramilitarną bojówką. Dowiadujemy się w szczegółach, na czym polega słynny „nigeryjski przekręt”, skąd bierze się magia Dubaju – spokojnej oazy dla miliardów wypranych dolarów, oraz jak handluje się bronią i diamentami, dysponując prywatną flotą setek samolotów transportowych. Autor uświadamia nam też, jakie spustoszenie w świecie wywołuje amerykańska polityka antynarkotykowa i dlaczego Brazylia jest światowym potentatem w dziedzinie cyberprzestępstw.

Reklama

Świetną książkę Mishy Glenny’ego powinno się czytać w zestawie z „Gomorrą” Roberta Saviano i z klasyczną już „Mafią sycylijską” Diego Gambetty (niedawno ukazała się po polsku) – obraz, który się wyłania z tych lektur, jest naprawdę daleki od zdroworozsądkowych opinii na temat otaczającej nas rzeczywistości.

"McMafię" znajdziesz w sklepie LITERIA.pl >