Dziesięć kawałków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii
(Ałkhan-jurt)
Arkadij Babczenko, przeł. Karolina Romanowska, W.A.B. 2009
ocena: 5
Reklama
34,90 PLN
Reklama

_____________________________________________________________________________

Na miano „sowieckiego Wietnamu” zasłużył Afganistan – dziewięć lat okrutnego konfliktu zbrojnego, wieńczącego czasy zimnej wojny. Ale Rosjanie sprawili sobie wkrótce Afganistan bis, w dodatku wymierzony (przynajmniej nominalnie) we własnych obywateli. Mowa oczywiście o dwóch interwencjach w Czeczenii. Każda z nich przerodziła się w wyniszczającą wojnę totalną, prowadzoną wszelkimi dozwolonymi i niedozwolonymi środkami.

Z racji ewidentnych historycznych uwarunkowań polski punkt widzenia na tę sprawę jest specyficzny. Przypominam sobie, że media i opinia publiczna bezwarunkowo kibicowały czeczeńskim bojownikom, nie próbując nawet podjąć się głębszej refleksji nad istotą i genezą tej przerażającej jatki. „Nasi” Czeczeni bohatersko prali Ruskich, Ruscy mordowali, palili miasta, zamykali ludzi w obozach filtracyjnych. I już.

Umknęła nam złożoność całej sytuacji. Z jednej strony mieliśmy bowiem mafijne i terrorystyczne oblicze niepodległej Czeczenii Dżochara Dudajewa, rozpaczliwą sytuację tamtejszej rosyjskojęzycznej ludności, rosnący w siłę islamski fanatyzm. Z drugiej zaś frustrację upadającej potęgi imperialnej, jej gospodarcze i polityczne interesy, wreszcie kwestię bezrobotnej zimnowojennej armii, pragnącej udowodnić sensowność swojego istnienia.

Reklama

Tak czy inaczej, nie wybielając nikogo i nikogo nie usprawiedliwiając, da się powiedzieć jedno: to było piekło. Piekło ostatniej być może kolonialnej wojny. Dzięki rewelacyjnej książce Arkadija Babczenki, prawnika, dziennikarza, reportera dziennika „Nowaja Gazieta”, dostajemy sposobność, by przyjrzeć się tym dantejskim pejzażom końca XX wieku od środka, oczami obserwatora i uczestnika. Rosjanina – co ważne.

W tym fabularyzowanym reportażu znajdziemy obowiązkowe składniki klasycznej wojennej opowieści – nieopierzonych rekrutów, brutalne formowanie żołnierskiego charakteru, pierwszą potyczkę, śmierć przyjaciół, gorycz i cynizm doświadczonego człowieka w mundurze. Wszystko to jednak, jakby złośliwie, nie pasuje do schematu hollywoodzkiego filmu. Wręcz przeciwnie, każdy kolejny etap owej apokaliptycznej wędrówki jest koszmarniejszy od poprzedniego, każdy jest też tragiczny, pozbawiony jakiegokolwiek sensu i celu.

Babczenko trafił na I wojnę czeczeńską z poboru, jako 18-letni szczawik, tuż po maturze. I od razu dostał osobliwą szkołę życia: przez długie miesiące tułał się wśród zapitych rezerwistów na tyłach frontu, regularnie upokarzany i bity do nieprzytomności. Rosyjska armia w tych obyczajowych obrazkach prezentuje się przerażająco – jako organizacja zdemoralizowana do szpiku kości, zachlana, niedoinwestowana, pozbawiona dowództwa, przeżarta złodziejstwem i korupcją, specjalizująca się w niszczeniu własnych ludzi. Kiedy zaś autor dostaje się wreszcie, jako łącznościowiec, do regularnych oddziałów, nie czeka na niego nic lepszego, tylko krwawa, jałowa, dzika wojna z bezwzględnym przeciwnikiem, solidna lekcja nihilizmu.

Tym ciekawsze wydaje się to, że Babczenko powrócił do armii jako ochotnik, by walczyć w drugim konflikcie w 1999 roku. „Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czemu pojechałem tam znowu. Nie wiem. Po prostu nie mogłem nie pojechać, ciągnęło mnie z powrotem z niewiarygodną siłą. Może dlatego, że tam została moja przeszłość, całe moje życie – z tamtej wojny wróciło tylko ciało, ale nie dusza. Wojna to najsilniejszy narkotyk na świecie”. Świetna proza, która nie pozostawia żadnych złudzeń co do ludzkiej natury.