P. L. Travis "Mary Poppins na ulicy Czereśniowej"

przeł. Stanisław Kroszczyński

Wyd. Jaguar 2009

p

Reklama

Trudno sobie wyobrazić, by Harry Potter mógł narodzić się gdzie indziej niż na Wyspach Brytyjskich. Wychowawszy się na książkach takich klasyków literatury dziecięcej jak P. L. Travers, J. M. Barrie, Edith Nesbit czy J. R. R. Tolkien, pani Rowling miała przed sobą ułatwione zadanie. Wystarczyło pożyczyć nieco z Mary Poppins, Piotrusia Pana czy Bilbo Bagginsa, a przepis na bohatera, którego pokochają miliony dzieci, był gotowy.

Reklama

Zaraz, zaraz – przerwie uważny czytelnik – przecież P. L. Travers, ulubiona pisarka J. K. Rowling i autorka cyklu książek o Mary Poppins, nie była wcale Brytyjką, urodziła się w Australii. To prawda. Ale dziś przecież nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, że najsłynniejsza niania na świecie zamiast po londyńskim parku mogłaby przechadzać się po ulicach Sidney. Wykluczone. Panna Poppins otrzymała brytyjskie obywatelstwo na stałe, a niejeden turysta, przybywając do Londynu, zapewne wypatruje ulicy Czereśniowej, licząc, że gdzieś zza rogu wyłoni się postać w granatowym płaszczu i w słomkowym kapeluszu.

Mary Poppins to żeński odpowiednik Piotrusia Pana, dziewczyna w nieokreślonym wieku, która postanawia nigdy nie dorosnąć. Oczywiście potrafi doskonale się z tym maskować: na zewnątrz jest oschła, dobrze ułożona, odzywa się niewiele, a na wszelkie pytania odpowiada zdawkowo. Ale dzieci państwa Banksów, w których domu kapryśna guwernantka zjawia się według własnego widzimisię, nie dają się nabrać na podobne sztuczki. Wiedzą, że wyniosła panna z zadartym noskiem w głębi duszy pozostała dziewczynką i ciągle żyje w świecie, do którego dorośli nie mają już wstępu. To ona zachęca małych bohaterów, by puszczali wodze wyobraźni i udawali się w najbardziej szalone podróże – do wnętrza namalowanego na chodniku obrazka, do krainy przeszłości lub do podniebnego cyrku, w którym występują gwiazdy i konstelacje.

Reklama

„Mary Poppins na ulicy Czereśniowej” nie jest najlepszą książką ze słynnego cyklu. To raczej krótkie opowiadanie opublikowane w latach 80., a więc prawie pół wieku od ukazania się pierwszej części serii „Mary Poppins” (1934). Nie dowiemy się z niego, w jaki sposób Mary znów znalazła się u państwa Banksów i jak długo zamierza w nim pozostać. Po prostu jest i jak zwykle udaje się z podopiecznymi na spacer do parku (spacer obfitujący w niecodzienne wydarzenia, rzecz jasna). W piątej części serii autorce nie udało się już tak celnie i wyraziście naszkicować swoich głównych postaci. A może był to chwyt zamierzony. Zamiast samej Mary Janeczce i Michasiowi Travers oddaje głos postaciom drugoplanowym, znanym z wcześniejszych publikacji: Dozorcy parku, Policjantowi, służącej Helence.

Ale też tym razem na ulicy Czereśniowej dzieje się coś wcześniej niespotykanego. Jest noc świętojańska, a na Ziemię zbiegają zodiakalne zwierzęta, Orion i bliźniacy Kastor i Polluks. Niespodziewanie okazuje się, że do szalonych przygód zdolne są nie tylko dzieci, doświadczają ich również dorośli – surowy Dozorca, dystyngowany Pan Banks, a nawet sam premier. Zbliżając się do końca swojego cyklu, P. L. Travers w końcu pociesza więc dorosłych czytelników – wrota dzieciństwa nigdy nie są raz na zawsze zamknięte. Od czasu do czasu każdemu zdarza się jakaś noc świętojańska.