Anna Seniuk

Kiedy dorastałem, a było to w latach 70., czyli tuż po „Czterdziestolatku” mama była u szczytu popularności. Trudno chodziło się z nią po ulicy i jeździło na wakacje, bo wszyscy zajmowali się tylko nią. Strasznie skrępowany pętałem się między jej nogami i słyszałem: „pani Madziu, czy Aniu”. Pamiętam, że jak wychodziliśmy na bazar przy Polnej, szedłem trzy metry za nią lub przed nią, żeby mieć z głowy komentarze: „O, jaki podobny” itd... Obok dumy rodziło się też we mnie uczucie niepewności, że moja mama jest nie tylko moja, ale też wasza.

Reklama




Bunt

Nie załapałem się na afery z opozycją, ale działałem w młodzieżówkach. A ponieważ miałem misjonarskie zapędy, dlatego wiele lat żyłem w poczuciu, że urodziłem się w niewłaściwym miejscu i czasie. Z drugiej strony, we wczesnych latach 90. byłem za młody, żeby czerpać pełnymi garściami z tego, co oferuje wolność, która na nas spadła. I czułem, że coś muszę zrobić, że coś się we mnie kotłuje. Stąd dredy do ramion, kolczyk w nosie, punk rock – wtedy nie byłem podobny do pani Seniuk. Buntowałem się wyglądem – ku utrapieniu mojego ojca i jego inklinacji. Bo wcześniej przez osiem lat chodziłem do szkoły muzycznej. Koledzy grali w piłkę, a ja zaiwaniałem na fortepianie. Muzycznie przeżywałem wtedy dziwny melanż – Bach, Mozart plus Dezerter i Armia. Do dziś uważam, że hardcore'owe brzmienia można znaleźć w muzyce klasycznej jak i klasycznie piękne w hardcore'owej. Zresztą liceum to była jedna wielka impreza. Ten etap przerwała Akademia Teatralna (z dredami mógłby zagrać tylko dealera narkotyków) – czasem mam wrażenie, że uratowała mi życie. Ale anarchistyczną duszę mam do dziś.





Zapasiewicz

Reklama

Miałem wrażenie, że AT nie ma pomysłu na siebie. Brakuje w niej profesorów od teorii, którzy spowodowaliby, że mózg studenta się otwiera. Tam jest takie od Sasa do lasa, nie ma spójnego programu. Chociaż są zajęcia, dla których warto było tam trafić – najlepiej wspominam te z wiersza ze Zbigniewem Zapasiewiczem. Były to zajęcia na temat słowa, teatru, konstruowania myśli i myślenia na scenie. Zapasiewicz nie sprawdzał obecności, mówił, że kto chce, to niech przychodzi. Ja skwapliwie skorzystałem z tej możliwości. I przez kilka tygodni zamiast na wierszu przesiadywałem z Piotrkiem Nowakiem w Marcinku, gdzie mieliśmy dużo ważniejsze sprawy do omówienia niż „Kwiaty polskie”. Ale ponieważ zbliżał się termin egzaminu, stwierdziliśmy, że wypadałoby coś przygotować i się pokazać. Przyszedłem na zajęcia, Zapasiewicz w ogóle tego nie skomentował i jak gdyby nigdy nic, piłował ze Słowackiego Krzysia Szczerbińskiego. Nagle go objął i nie patrząc na mnie, bez mrugnięcia okiem, grobowym głosem, na wdechu zasunął: „Bo frazę buduje się tak, np. Panie Małecki jeżeli pan będziesz notorycznie olewał moje zajęcia, przesiadywał z Piotrem Nowakiem w Marcinku, pił piwo, wódkę, wino, koniak oraz inne nalewki zamiast uczyć się, czym jest średniówka, fraza, akcent i 13-zgłoskowiec, i jeżeli panie Małecki będziesz uważał, że jesteś lepszym aktorem niż Zapasiewicz, który zagrał 150 ról filmowych i około 300 teatralnych itd. to ja skorzystam ze swoich możliwości i (tu zamilkł na kilka chwil i wypalił) i wypierdolę pana ze szkoły. Tak Krzysiu buduje się frazę z mocną puentą”. Od tego czasu nie opuscilem ani jednych zajęć z profesorem Zapasiewiczem i chyba na zawsze zapamiętałem, jak buduje się frazę z mocną puentą.



Reklama

Literatura

Uwielbiam „Czarną skrzynkę” Amosa Oza – dla mnie epopeję w listach. Kiedy ją czytałem, miałem poczucie, że zaglądam do cudzej korespondencji jak szpieg, parszywy podglądacz. Moim autorem jest też Houellebeck. Wstrząsający, smutny, poszukujący miłości i do bólu prawdziwy. Podczas lektury „Cząstek elementarnych” co kilka stron chciało mi się… płakać. Wcale nie żartuję. Jego język jest przerażający przez niewydumaną prostotę nazywania. On się nie patyczkuje, pisze tak, jak jest. Z jednej strony mam wrażenie, ze czytam o ludziach, którzy są wyprani z uczuć. Z drugiej, oni przecież rozpaczliwie tych uczuć szukają. „Cząstki…” to wrzask i krzyk. A moim ostatnim odkryciem jest Serhij Żadan – ukraiński reżyser, performer i pisarz. Portretuje swoje życie, przygody z literaturą, kobietami. Ma niesamowitą łatwość nazywania rzeczy – co cenię też i w kinie, i w teatrze. Czasami o rzeczach ważnych można powiedzieć prosto, niekoniecznie trzeba robić gigantyczne inscenizacje, czy szukać bóg wie jakich sposobów. Właściwie każda jego książka to wiersz o życiu, śmierci, o poszukiwaniu siebie, zdziwieniu tym, co go otacza. Miejscami dziwi się jak dziecko. Tak jak ja – dziwię się, dziwię i nadziwić nie mogę.



Reżyserzy

Z Jerzym Jarockim pracuje się... bardzo długo i intensywnie. On dokładnie wie czego chce, murem stoi przy swoim. Z nim nie ma dyskusji. Aktor musi się pozbyć swojej indywidualności i przestaje być współtwórcą spektaklu. Świetnie pracuje się z Piotrem Cieplakiem – jest otwarty na pomysły innych, ale przede wszystkim potrafi powiedzieć: „nie wiem”. Ta magiczna zbitka wyrazowa, wydaje mi się w teatrze, sztuce, czy życiu szalenie ważna, na równi ze słowami: proszę, dziękuję i przepraszam. Praca z Cieplakiem jest niezwykle twórcza. Być może on nawet wie, ale powoduje, że samemu trzeba kombinować, wejść w pewien trans – zapładnia w ten sposób intelektualnie. Ponadto uwielbiam jego sposób reżyserii, czyli bieganie po scenie, od kulisy do kulisy, czołganie się, chodzenie na czworakach. Nie reżyseruje zza biurka tylko non stop jest z nami w akcji. Wrzeszczy, klnie, śmieje się, czasem płacze. Każdemu aktorowi życzę, żeby się chociaż raz z nim spotkał.



Film

Ostatnio odrabiałem zaległości i sięgnąłem po „Nieodwracalnie” z Monicą Bellucci. Położył mnie na łopatki. Wstrząsający obraz o tym, jak za życia można znaleźć się w piekle. Lubię filmy o schodzeniu w głąb siebie. Po raz enty obejrzałem też niedawno „Czas Apokalipsy” – uważam, że to jeden z największych filmów w historii kina nie tylko o wojnie, czy władzy, ale też o docieraniu do dna, do pierwotnych instynktów człowieka. W Fellinim zakochałem się dość późno, ale za to na maxa. „Miasto kobiet”, „Słodkie życie” czy „Rzym” – mógłbym oglądać bez przerwy. Mój pierwszy film? Pamiętam, kiedy miałem chyba z 10 lat, rodzice myśląc, że ja śpię, oglądali węgierski film erotyczny pt. „Eskimosce jest zimno”. Następnego dnia, po krótkim wykładzie na temat seksu, w oczach wszystkich kolegów uchodziłem za jego znawcę absolutnego! Dopiero po latach dowiedziałem się, że to nie był erotyk, tylko zwykły film obyczajowy. Wielkie rozczarowanie. Pamiętam też do dziś, jak w podstawowej szkole muzycznej przy Miodowej zorganizowałem seans z „Rambo”. Przyszła cała szkoła.



Narty

Adrenalina, wolność, samotność. Rytuał od lat – przynajmniej tydzień w roku muszę poszaleć. A jeżdżę świetnie, kiedyś trenowalem narciarstwo. Wyjeżdżam głównie w przepiękne Dolomity, znacznie tańsze niż Tatry. W Dolomitach na każdym stoku są po dwie trzy świetne knajpy – polecam.



Aktorstwo

Nie zawsze uruchamia intelektualnie. Kiedy nie uruchamia? Wtedy, gdy się trafi na słabego reżysera. Praca zamienia się w piekło. Cechami najgorszymi są: upór, brak otwartości na człowieka, na aktora, na tekst. Czasami tak strasznie trudno jest się przebić przez ten mur, że człowiek popada w depresję. A koniec końców, to aktor wychodzi na scenę, to jego chlastają krytycy. Czasami ma się świadomość, że występuje w przepotwornym gniocie. Wtedy aktor wychodzi na scenę i pierwsze, co chce powiedzieć: „To nie ja, to nie moja wina, ja chciałem inaczej”. Pewnie dlatego wielu aktorów przerzuca się na reżyserię.