Marta Lipińska (rocznik 1940), aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie, debiutowała tu w „Trzech siostrach” Erwina Axera, zagrała też m.in. w „Wachlarzu” w reż. Tadeusza Łomnickiego, „Coctail Party” Jerzego Kreczmara, „Wiśniowym sadzie” Macieja Prusa, „Kurce wodnej” Macieja Englerta, „Miłości na Krymie” Axera, czy „Napisie” Macieja Englerta. Wystąpiła w filmach Tadeusza Konwickiego: „Salto”, „Dolina Issy”, oraz m.in. w „Nigdy w życiu!” Ryszarda Zatorskiego. Teraz, kiedy obchodzimy 60-lecie teatru, co poniedziałek spotykamy się z widzami i wspólnie dokonujemy przeglądu naszego dorobku. W ramach tych uroczystości będzie można zobaczyć m.in. „Namiętną kobietę”, wg sztuki Kay Meller w reżyserii Macieja Englerta. Przedpremierowy pokaz i spotkanie z widzami odbędzie się 25 stycznia we Współczesnym, a w TVP1 emisja 15 lutego.



Teatr Współczesny



Reklama

Na moją wierność temu miejscu wpływają przede wszystkim dwa czynniki: profil artystyczny i zespół. Trafiałam tu za dyrekcji Erwina Axera, który ukształtował mnie jako aktorkę. Ważne w tym zawodzie jest, jak się zaczyna, kogo podpatruje. Tu zobaczyłam, jak odbywa się pierwsza próba, jaki jest dobór tekstów, o czym się mówi, na co zwraca uwagę. To wchodzi w krew i zostaje na całe życie artystyczne. Oczywiście, chwilami mnie korciło, by spróbować czegoś zupełnie innego, np. swego czasu szalenie podobał mi się teatr Tadeusza Kantora. Myślałam, że chętnie bym u niego zagrała. Cóż, życie zdecydowało inaczej. We Współczesnym nigdy nie spotkało mnie tu coś, co by pogwałciło mój smak. Jasne, że zdarzały się niewypały.



Pamiętam, że grałam kiedyś w sztuce, która miała chyba najmniej przedstawień – „Ścieżka zbawienia” Andrade, brazylijskiego pisarza. Do roli Any musiałam… nawet ręce malować na brązowo. Strasznie się wtedy męczyłam. Pamiętam też w tym samym roku 1964 dostałam rolę w spektaklu „Androkles i lew” Shawa, grałam patrycjuszkę Lavinię, która na scenie potwornie się mądrzyła. Chwilami wydawało mi się, że czuję na sobie oddech znudzonej widowni, która z utęsknieniem czeka na kolejne pojawienie się uroczego lwa. Tak bardzo denerwowałam się tą rolą, że poszłam do kardiologa, i poprosiłam o coś na uspokojenie. Powiedziałam lekarzowi, że podczas spektaklu tak bije mi serce, że mam wrażenie, że umrę na scenie. A na dokładkę dostałam jeszcze złośliwą recenzję, której autor tak mnie podsumował: „Lavinia była tak śliczna, że nieważne było, co mówiła”. Teraz mnie to bawi, ale wtedy byłam głęboko nieszczęśliwa. A tak w ogóle cenię adres Mokotowska 13.

Reklama



Mistrzowie

Debiutowałam w 1963 roku w „Trzech siostrach” w reżyserii Erwina Axera z samymi mistrzami: Haliną Mikołajską, Zofią Mrozowską, Tadeuszem Łomnickim, Kazimierzem Opalińskim, a Zbigniew Zapasiewicz grał mojego brata. Pamiętam próby z Axerem. Przesiąkłam jego teatrem. Szanuję rzetelność kolegów – a wiem, że to bynajmniej nieczęsta cecha wśród aktorów. We Współczesnym, i tego też nauczyłam się od Axera, wszyscy pracujemy na wspólne dobro spektaklu i wszyscy bierzemy za niego odpowiedzialność. Dobrze się stało, że Maciej Englert ma podobne zasady i podobnie myśli o teatrze.



Reklama

Literatura

Uwielbiam czytać – dobre kino i dobra książka to moje największe przyjemności. Co roku zabieram na wakacje pokaźny stosik lektur. Telewizja działa na mnie jak narkotyk – jestem uzależniona od newsów (muszę wiedzieć co się dzieje i nic na to nie poradzę), to nadrabiam zaległości. Staram się czytać nowości, rzadko wracam do przeczytanych książek, bo na to nie mam czasu. Oczywiście, do „Mistrza i Małgorzaty” można zawsze wrócić, podobnie jak do Dostojewskiego. Pamiętam, kiedy grałam Gruszeńkę w telewizyjnych „Braciach Karamazow”, chodziłam obłąkana Dostojewskim – uwielbiam go.

Ostatnio lubię też prozę hiszpańskiego pisarza Carlosa Ruiza Zafóna. Przeczytałam „Cień wiatru”, „Grę anioła” i właśnie skończyłam „Marinę”. Podobnie jak on uwielbiam Barcelonę. Zafón świetnie oddaje w swoich książkach jej klimat. Cenię też amerykańską pisarkę i poetkę Joyce Carol Oates, nominowaną do Nagrody Pulitzera m.in. za „Blondynkę” – biograficzną powieść o Marilyn Monroe – świetna, inspirująca pozycja. Ostatnio czytałam świetne listy Sławomira Mrożka i Adama Tarna – znalazłam w nich także własne życie. Kiedy zaczynałam w teatrze, Tarn był przecież kierownikiem literackim. Bardzo lubiliśmy się z Adamem. Cały ubiegły rok delektowałam się Sandorem Marai.



Film

Jestem na bieżąco, przynajmniej z polskim kinem. Byłam na najnowszym filmie Janusza Morgensterna – „Mniejsze zło” – bardzo mi się podobał, widziałam świetnie zagrany „Rewers”, z „Domu złego” wyszłam kompletnie oszołomiona i zdołowana, ale doceniam film Wojciecha Smarzowskiego. Widziałam też „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha – mądre kino o dorastaniu nas wszystkich oraz fenomenalną „Wojnę polsko-ruską”, moja córka Ania robiła do filmu kostiumy, za które zresztą została doceniona w Gdyni. Byłam z niej bardzo dumna. Lubię wiedzieć co się dzieje, nie mam w sobie nic z outsidera. Jestem w środku spraw. Chętnie wracam do filmów z Marilyn Monroe i Shirley MacLaine. Dawniej mogłam wrócić do jakiegoś westernu, dziś już nie, wydają mi się zbyt dziecinne.



Seriale

Praca dla aktora jak każda inna. A jeszcze kiedy można wykonać ją na dobrym poziomie, bo reżyser i scenarzysta są otwarci na aktora – sama przyjemność. Kiedy dostaję propozycję zagrania w serialu, zawsze uważnie czytam scenariusz. Podejmuję się pracy tylko w takich produkcjach, które mnie intrygują. Sukces „Rancza”, w którym gram, to dowód, że czasami mam rację. (śmiech) Jeśli będzie kolejna seria, bardzo chętnie wezmę w niej udział. Przez całe artystyczne życie nie zebrałam tylu widzów na widowni mojego teatru, ile podczas jednego wieczoru przed telewizorem. Przykre w przypadku seriali jest jedynie to, że często zawodowcy spotykają się na planie z amatorami. Przykre, przede wszystkim dla widza, bo czasami widać kolosalną różnicę w poziomie grania...



Popularność: przeżyłam boom własnej popularności, kiedy dużo grałam w Teatrze TV. Byłam wówczas młoda i niebrzydka. (śmiech). Pamiętam, że listy do mnie nie mieściły się na półce w teatrze. Oczywiście najczęściej były to listy z prośbą o zdjęcie i autograf. To było bardzo miłe. Dziś pojawili się „celebryci”, którzy biją na głowę wszystkich aktorów razem wziętych – przeszliby po ich głowach, byleby dostać się do tych sław . Czasem ktoś na ulicy mnie rozpozna, czasem mój głos, znany z Polskiego Radia, – to strasznie sympatyczne. Bawią mnie premiery filmów. Ostatnio byłam na „Wszystko, co kocham”, bo mój syn jest tam autorem wspaniałych zdjęć. Jak nietrudno zgadnąć, wokół czaiła się chmara reporterów, którzy co rusz krzyczeli na kogoś: „Proszę tu, tu niżej, tu wyżej, a tu do mnie”. I jeszcze ten śmieszny czerwony dywanik, po którym trzeba przejść, bo inaczej nie ma jak wejść do kina. Potem, w kolorowej prasie, ukazują się zdjęcia, często z błędnymi podpisami. Ale w moim wieku ma się do tego dystans.