Warszawski Teatr Konsekwentny udowadnia, że w sztuce nie mają znaczenia etykietki. Zwykło się o nim mawiać „niezależny”, z mieszaniną uznania, bo hasło brzmi godnie, i pobłażania, bo w taki teatr bawią się amatorzy. No więc się „bawią” już od 12 lat, ośmieszając fanów łatwych zaszufladkowań. Która z zawodowych scen kształtuje repertuar tak, aby sąsiadowali w nim „Zbombardowani” Kane z „Kompleksem Portnoya”, wciąż powracając do dawnych tytułów, a są wśród nich chociażby teksty Havla, Belbela, Ionesco czy Zanussiego? Która zaprasza młodych reżyserów i aktorów, dając im szansę pracy w warunkach niemal laboratoryjnych, chociaż z rygorem, właściwym tym, których nie stać na artystyczną porażkę?

Reklama

Owszem, w dorobku Konsekwentnego są przedstawienia słabsze („Kochankowie z sąsiedztwa” La Bute’a), ale już „Taśma” albo „Someone who’ll Watch Over Me” to solidny poziom – rzeczy w swej skali dostosowane do możliwości Konsekwentnego. Nie powstydziłby się ich żaden tzw. teatr repertuarowy (Konsekwentny też w istocie nim jest). Natomiast dwie ostatnie premiery Konsekwentnych – „Zbombardowani”, a teraz „Kompleks Portnoya” – to spektakle z jeszcze wyższej półki. Dobrze określają one specyfikę stylu i sposób myślenia zespołu.

Dramat Kane’a widział on wbrew skandalizującemu stereotypowi, pod ręką reżysera Marka Kality zmieniając go w grę bólu i współczucia. Z powieścią Philipa Rotha problem był jeszcze większy, ze względu na bogactwo znaczeń i tematów. Także z powodu pokusy szokowania. Pamiętam, z jakimi rumieńcami rozpoczynałem jako nastolatek lekturę „Kompleksu…”. Była połowa lat 80., książkę zdobyłem na targu na warszawskim Wolumenie, za horrendalne pieniądze. Obiegowa opinia kazała widzieć w niej „różową” literaturę albo biografię młodego onanisty.

Szef Konsekwentnego Adam Sajnuk, który przygotował adaptację, a także wraz z debiutującą w tej roli aktorką Aleksandrą Popławską całość wyreżyserował, manifestacyjnie unika tego rodzaju skojarzeń. „Kompleks Portnoya” w ich wersji układa się w kronikę udręki tytułowego bohatera. Portnoy Sajnuka doświadcza zwielokrotnionego zniewolenia. Wpierw uzależniony jest od ortodoksyjnych żydowskich rodziców (Monika Mariotti i Bartosz Adamczyk), których codzienne rytuały uważa za puste gesty i dowód wstydliwego zacofania. Za chwilę zatraci się w pułapce własnego ciała, odpychającego niedoskonałością, ale też przyciągającego jak wszystko, co zakazane. Kolejne będzie uzależnienie od seksu traktowanego jako źródło niespełnienia oraz ucieczka od własnych ograniczeń.

Reklama

Wszystko to Popławska i Sajnuk podkreślają wyraźnie, choć bez śladu dosłowności. Weźmy sceny erotyczne – najlepszy przykład, jak powiedzieć prawie wszystko, niemal nic nie pokazując. I doprawiając to nienachalnym humorem. „Kompleks…” w Konsekwentnym nie traci niemal nic z bogactwa książki, przy wizualnej atrakcyjności staje się opowieścią osobistą, intymną spowiedzią bohatera.

Adam Sajnuk gra jako Portnoy rolę życia. Młody aktor podchodzi do niej, zrzucając z siebie wszystkie dotychczasowe sposoby i nawyki, niemal bezbronny. Portretuje mężczyznę w stanie nieustannej opresji, jakby wiedział, że żadne słowa nie przyniosą ukojenia. Kiedy patrzyłem na Sajnuka, miałem przed oczami postać z zupełniej innej literatury. Jego Portnoy jest jak Józef K., biorący głupie i puste życie jako wyrok, bezradny wobec jego absurdów. Zaskakująca kreacja wybrzmiewa na tle zespołu. Szczególnie podobała mi się Anna Smołowik w wielu wcieleniach kochanki Aleksa. W jej ujęciu to w gruncie rzeczy wciąż ta sama dziewczyna – świetny pomysł.

O klasie spektaklu Popławskiej i Sajnuka świadczy też jeden niby drobiazg. W centrum sceny do podłogi przymocowano dwa trójkąty. Gdy trzeba, robią za obrotówkę, ale też tworzy się z nich gwiazda Dawida. Oto scenograficzny znak, genialny skrót, jeden symbol, w którym udało się zamknąć kompleks Portnoya.