Bojczew napisał ni to baśń, ni powiastkę filozoficzną o tym, że człowiek żyje tak prawdziwie, jak intensywne są jego marzenia. Czworo nędzarzy alkoholików wegetuje na zapomnianej przez Boga i ludzi stacyjce. Dziwka, muzyk psychopata, emerytowany zawiadowca, opiekun zwierząt. Jeśli uda im się otrząsnąć z delirium i wstać z barłogów, ćwiczą wsiadanie do pociągu.

Reklama

Marzą: jeśli wsiądą, może ukradną walizę, aby przepić zawartość. Tyle ich szczęścia. Gorzki żart dramaturga - kontaktem rozbitków z realem są butelki wyrzucane przez okno pociągu. Niekiedy, wystawiając ciało na cios, udaje się pochwycić ciśniętą flaszkę z resztką wódki. To sakrament zapomnienia i luneta, przez którą spoglądają na świat i siebie.

Któregoś dnia na peron wypada skrzynia z prestigiditatorem Harrym (Maciej Tomaszewski). Wydobyty z kufra iluzjonista ma na sobie atrybuty lepszej rzeczywistości - lśniący cylinder, szykowne buciki, świetny surdut. Ale i on, bajdurząc o cudach w stylu Houdiniego, marzy w gruncie rzeczy o łyku wódki.

Z tej błahostki Krystyna Meissner nie uczyniła teatralnego cudu. Niezwykle realistyczną scenografię kamiennego dworca blamuje irytujący pod stopami aktorów głuchy łoskot desek. Fałsz fonii prędko przeniósł się na inne zmysły - kiedy my ściągaliśmy marynarki i swetry z duchoty, postacie otulały się w płaszcze i kufajki, a choć wszyscy czworo żyli plugawo, ukazywali ciała prosto spod prysznica. Magia wymaga prawdopodobieństwa.

Reklama

Aktorzy sztywni niczym marionetki pokazali zero psychologii, zero iskrzenia, zero wrażliwości. Byli niczym postaci wycięte z blachy. W finale bohaterowie znikają w magicznej skrzyni Harry'ego. Wszyscy prócz jednego. Bo jeśli nie ma kogoś, kto może potwierdzić siłę naszej wiary i wyobraźni, to nas nie ma. To jedyna sensowna puenta spektaklu.

Nawet jak na Harry'ego Pottera - ciut mało.


"Orkiestra Titanic"
Christo Bojczew
Reż. Krystyna Meissner
Teatr Współczesny we Wrocławiu
Premiera: 25 lutego