Znajdowano w tym tekście najczęściej głos w sprawie granic wolności w sztuce i próbowano komentować artystyczne skandale. Choćby ten najsłynniejszy ze zdjęciem penisa przybitym przez Dorotę Nieznalską do krzyża.

Katarzyna Deszcz od publicystyki stroni, choć od penisa wszystko się zaczyna. W prowincjonalnym muzeum spotykają się młoda bezkompromisowa artystka Evelyn i dorabiający jako stróż - student Adam. Ona chce w imię manifestacji wolności w sztuce domalować antycznemu posągowi nagiego mężczyzny to, co mu zasłonięto. On bierze od niej numer telefonu. I to wystarczy, by mogła owinąć go sobie wokół palca, rozkochać i zmienić w kulturowy wzorzec męskości. Zmienić go pod względem fizycznym, mentalnym i psychicznym. Świadkami tej przemiany są zaś przyjaciele Adama - świeżo zaręczeni Philip i Jenny. Para idealnych, zamkniętych w świecie stereotypowych klisz prowincjuszy.

Deszcz wyciga z tekstu LaBute’a, ile się da. Buduje podłoże pod finałowe zaskoczenie, rozbija w pył złudzenia małomiasteczkowej mentalności, przywołując przy okazji mit Pigmaliona. Przesuwa tym samym akcent z pytania o wolność w sztuce w stronę pytania o to, co w rzeczywistości jest naprawdę rzeczywiste, a co jest tylko subiektywnym podatnym na manipulacje złudzeniem. Dzięki temu udaje się wynieść tę sztukę do rangi wyższej niż tylko błyskotliwie napisanego kwartetu dla czworga młodych aktorów, ale udaje się też nie przywalić jej lekkości publicystyką ani filozofią.

Reżyserka więcej sugeruje, niż pokazuje. Chowa w półtonach, nie eksponuje nagości swych bohaterów, gdy idą do łóżka (co się już w wystawieniach "Kształtu rzeczy" zdarzało), nie maluje sprayem graffiti po posągach, nie idzie w stronę prowokacji, brudnego teatru, dociskania pedału dosadności. Stawia na słowa i ufa aktorom. Słowa brzmią więc całkiem wiarygodnie, a czwórka młodych aktorów sowicie odwdzięcza się za zaufanie. Widać serce, jakie włożyli w to, by role dorosłych dzieci przemówiły naszą współczesnością.





Reklama

Najlepszy jest chyba Maciej Wizner (Adam) uwiarygadniający wewnętrzną przemianę przekonującą zewnętrzną metamorfozą. Ale cała czwórka znaczy swych bohaterów piętnem indywidualizmu, nie sprowadza do typowości. Jadwiga Gryn jako Evelyn sprawnie balansuje na granicy feministycznej konmpensacji i wyrachowania Wielkiej Siostry, Jadwiga Wianecka ducha czytelniczki pism kobiecych i wielbicielki romansideł chwyta z nutą zażenowania, a Marcin Pielaś z prowincjalnego playboya czyni postać nie tylko żałosną.

Tekst LaButte’a został w ich interpretacji doceniony, ale nie przeceniony. Potraktowany kameralnie, bez dęcia w wielkie trąby, bez podgrzewania rodzajowych obrazków do roli pokoleniowych manifestów.

Mam wrażenie, że Katarzyna Deszcz i czwórka jej młodych aktorów na katowickiej scenie wybrnęli z tego zadania lepiej niż gwiazdorskie obsady bardziej renomowanych teatrów.

"Kształt rzeczy"
Neil LaBute, Reż. Katarzyna Deszcz
Teatr im. Wyspiańskiego w Katowicach
Premiera: 22 kwietnia