Najpierw rozbawiła mnie scenografia Marcina Chlandy, grająca z wyobrażeniem domu dwóch starych kobiet - Wali i Katii jako izby pamięci, zbioru pamiątek po ich mężu i kochanku Walentynie. Wszędzie gabloty, fotografie, karteczki z opisami eksponatów. Na postumencie urna z prochami. Jest w tym projekcie coś dosłownego i przewrotnego zarazem. W tym domu można żyć tylko przeszłością.

Reklama

Potem ujęła mnie Hanna Wolicka w roli siwiuteńkiej Katii. Ona jest jak królowa konduktorek z tras dalekobieżnych! Święta ikona wszystkich francowatych słowiańskich bab, które przegrały życie. Zgoda, aktorka trochę się wstydzi grzać wódę litrami na scenie, akcentować rubaszność i pospolitość swojej bohaterki, ale śpiewa po rosyjsku wiersz Brodskiego z fenomenalną dezynwolturą, fałszując, niemiłosiernie międli w dłoniach małą harmoszkę, jakby wyżymała namoczoną szmatę do podłogi. Z kolei Walentyna Wiesławy Niemaszek uderza w tony bardziej liryczne, zastygła w tęsknocie za swoim ukochanym.

Aktorka porusza się po scenie w wózku inwalidzkim, bo podczas prób złamała nogę. Na szczęście nie ma w tym pomyśle żadnej prowizorki. Pech Niemaszek nawet pomógł w budowaniu roli, bo jej Wala wydaje się cały czas walczyć z gipsową skorupą wspomnień. Boleśnie zabiera się do prawdziwych obrazów, co w niej tkwią. Obie panie toczą efektowny pojedynek, który ma swoją kulminację w scenie snu o wybaczeniu i pojednaniu rywalek.

Najmniej przekonał mnie Walentyn Jarosława Borodziuka. Za mało autoironiczny i rozbrykany, często popada w łatwe melodramatyczne stany. Wsłuchuje się we własny mięknący głos. Wolałbym, żeby bardziej śmiał się z siebie, epatował wąsatym i dziarskim emploi anachronicznego amanta.

Reklama

Reżyserowi zarzuciłbym niezdecydowanie co do konwencji, w jakiej chce czytać tę najdziwniejszą ze sztuk Wyrypajewa - ani to farsa, ani czysty melodramat. Piotr Jędrzejas z jednej strony nieśmiało szuka intertekstualności dramatu, próbuje kpić ze zgranych do cna motywów rosyjskiej dramaturgii, a z drugiej chce odnaleźć u Wyrypajewa metaforę XX-wiecznej Rosji. To dlatego dokłada w niektórych scenach radosny warkot bałałajek z offu, materializuje złotego Gorbaczowa ze snu jednej z bohaterek.

Nie przekonuje mnie sposób rozwiązania scen retrospektywnych. Bohaterowie olsztyńskiego spektaklu nie starzeją się ani nie młodnieją na pstryczek, co byłoby wskazane po tym, jak Jędrzejas ograniczył obsadę do trójki aktorów. Dla reżysera nie są ważne umiejętności transformacji wykonawcy, tylko rodzaj bezpiecznej umowności, jaką mu proponuje. Teraz udajemy, że jest 40 lat wcześniej, a teraz - że minęła dekada. Bałagan w narracji sprowadza tekst Wyrypajewa do poziomu pojedynku aktorów charakterystycznych. Olsztyńscy artyści wygrywają swoje, ale traci autor. W końcu nie napisał komedyjki o zmarnowanej miłości.



"Dzień Walentego"
Iwan Wyrypajew,
reż. Piotr Jędrzejas,
Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie
Premiera 8 lipca