"Klub polski" to historia o Wielkiej Emigracji po 1831 roku, w której uczestniczyli polscy romantycy, Słowacki, Mickiewicz. Z jakimi emocjami kojarzy się ten czas?
Stanisława Celińska: Opowiadamy o rewolucyjnych, gorących nastrojach. O wyzwoleniu myśli, o duchowości i mentalności emigrantów.
Ich rzeczywistość bardzo przypomina obecne czasy, dzisiejszą Polskę, ścieranie się różnych postaw. Wydaje mi się, że gdzieś w środku kipi w nas ta sama lawa, tylko przykryta przez współczesność. Jak mocniej nacisnąć, to wybuchnie.
Dowodem na to jest siła i jedność narodu po katastrofie w Smoleńsku. Wszyscy nagle staliśmy się romantykami z ogromną wrażliwością i przeżywaniem tego, co się wydarzyło.
Reklama
Reżyser spektaklu Paweł Miśkiewicz uderza właśnie w tę nutę.
Reklama
Gra pani zakonnicę Makrynę Mieczysławską, która matkowała emigrantom w Paryżu. Niewiele jest dokumentów o jej życiu, które przetrwały do dziś i które można uznać za wiarygodne źródła. Jak przygotowywała się pani do tej roli?
Rzeczywiście historycy próbowali dowieść, że mało jest prawdy w zapiskach o niej. A nawet, że w klasztorze wcale nie była zakonnicą, tylko kucharką.
Niemniej to postać bardzo ciekawa, złożona, o ogromnej charyzmie. W oświadczeniu, które sporządziła, utrzymywała, że bito ją i torturowano, bo nie chciała przejść na prawosławie. Po tych torturach udała się do papieża i o wszystkim opowiedziała. A ponoć była bardziej papieska niż papież, na jednym z obrazów trzyma w ręku pastorał.
Juliusz Słowacki szukał w niej matki, Mickiewicz też wypłakiwał się na jej kolanach – i ponoć to właśnie ona namówiła go, żeby oddalił się od towiańczyków.
Jedno jest pewne – żyła naprawdę i żeby ją zagrać, trzeba w nią wejść totalnie. Myślę, że chwilami udaje mi się być blisko prawdy o niej.



Jak się pracuje z Pawłem Miśkiewiczem?
Potrafi spowodować, że na scenie totalnie wychodzę z siebie. Dzięki niemu udaje mi się być blisko prawdy o postaci.
Powiedziała pani w jednym z wywiadów "Zazdroszczę Annie Polony, że miała swojego Swinarskiego, a ja nie mam". Czy dziś Warlikowski to pani Swinarski?
Chyba tak muszę powiedzieć, choć z pewnym wahaniem. Mam bowiem szalone poczucie wolności. Zaczynałam w teatrze Erwina Axera, potem przez długie lata czekałam na swojego reżysera. Warlikowski na pewno najbardziej ze wszystkich mnie inspiruje, przy nim czuję się młoda i sprawna.
A który reżyser nauczył panią odwagi na scenie?
Przede wszystkim to babcia jeździła ze mną na pierwsze konkursy recytatorskie, ona dopingowała mnie, żebym została aktorką. Kiedy przygotowywałam się do roli, zawsze pytała: "Stasiuńka weszłaś już w nią"? Potem przeszłam przeróżne szkoły aktorstwa i pracy na rolą, ale to zdanie zawsze było najtrafniejsze.
Kiedy przestaje być pani sobą w teatrze?
Przekraczałam granicę własnej osobowości choćby wtedy, kiedy grałam dziwną matkę z "Końca" – ostatniego spektaklu Warlikowskiego. Ona jest jak dziecko, bezradna postać. Ta rola wymagała odwagi. Kiedy syn, którego gra Jacek Poniedziałek, pomaga mi przygotować się do snu, rozbiera mnie. Gra wtedy moje ciało, takie, jakim ono jest. Pojawia się prawda, i tego ciała, i tej matki. Przestaję być Celińską, przestaję myśleć, co ludzie powiedzą.
Scena mnie chroni. Nigdy nie czuję na niej zimna. Nawet kiedy wcześniej bolały mnie nogi, przed widzami nagle przestają, adrenalina zaczyna działać i nie jestem już sobą.
Na przykład w "Hamlecie" Warlikowskiego, w którym grałam z Markiem Kalitą. On był Klaudiuszem, ja Gertrudą. W pewnym momencie miał złapać mnie za pierś, ale jakoś niepewnie się do tego zabierał. Powiedziałam, że może łapać śmiało bez wstydu, bo to przecież pierś Gertrudy, nie moja.



Warlikowski podczas pracy wykorzystuje prywatność aktorów. Jak to jest w przypadku teatru Pawła Miśkiewicza? Da się porównać pracę tych reżyserów?
Paweł też drąży aktorów, tylko w inny sposób. To, co ja proponuję, on pogłębia, ukierunkowuje, nadaje temu siłę i sens. Mam dużą swobodę w pracy, a jednocześnie czuję jego mądre spojrzenie –jestem po prostu bezpieczna.
Klub polski w dramatycznym
Spetkal jak kolaż – zbudowany z utworów romantyków, między innymi Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego. Jak zapowiada reżyser, przedstawienie przede wszystkim będzie opowieścią o kulturze Wielkiej Emigracji po upadku powstania listopadowego. Tę historię tworzyły losy Chopina i Norwida, relacje Mickiewicza ze Słowackim, zrywy Towiańskiego. W scenariuszu, który Miśkiewicz napisał razem z Dorota Sajewską, sceny z udziałem wielkich bohaterów będą wymieszane z relacjami z życia zwykłych żołnierzy. Pomiędzy mężczyznami pojawi się zakonnica Makryna Mieczysławska, która matkowała emigrantom w Paryżu. Kiedy pojawiła się tam w 1845 roku, przedstawiając się jako ofiara prześladowań religijnych w Rosji – przez emigrację polską została uznana za świętą męczennicę. W Dramatycznym gra ją Stanisława Celińska.„Zadanie jest trochę karkołomne” – mówi. „Nie ma klasycznego ciągu fabularnego, mówię wierszem”. Ale lubię się pogimnastykować. Utrudnienie polega też na tym, że niewiele jest dokumentów na temat życia matki Makryny, które historycy uznają za prawdziwe.
KLUB POLSKI | Reżyseria: Paweł Miśkiewicz | Obsada: Stanisława Celińska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Aleksandra Konieczna, Mariusz Benoit, Krzysztof Dracz, Jerzy Trela | Teatr Dramatyczny w Warszawie| Premiera: 10 października