Słynne WROSTJA istnieją już ponad 40 lat. Dzięki sile i wytrwałości ich twórcy, Wiesława Gerasa, są prawdziwym świętem monodramu. A jednak, choć festiwal zyskał charakter międzynarodowy, nie jest już tak istotnym wydarzeniem jak kiedyś. Zmieniły się czasy, artyści, a może zmienił się widz? A może sam monodram?
"Trzeba mieć naprawdę poważny powód, by wyjść samemu na scenę" - mówi Wiesław Komasa, jeden z najwybitniejszych monodramistów w Polsce. Tym powodem mogą jedynie być naprawdę poważne pytania natury egzystencjalnej - wspólne mnie i widowni. Monodramem zapraszam przecież do intymnej, bliskiej rozmowy, która toczy się tu i teraz. Ta rozmowa musi być do końca szczera.

Tylko ktoś, kto jak Komasa od ponad 30 lat z powodzeniem uprawia tę formę sztuki, może bez kokieterii dodać: "Ale nie lubię grać monodramów. Monodram to przecież coś, co jest zaprzeczeniem istoty teatru do starożytności - konfliktu między jedną postacią a drugą; konfliktu racji, światopoglądu".
Reżyser i dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu Paweł Szkotak wręcz właśnie z tego powodu nie reżyseruje monodramów, mimo że w jego karierze zawodowej znajdują się niemal wszystkie formy teatralne - zarówno spektakle uliczne, przedstawienia w teatrze repertuarowym i praca w operze. "Monodram z natury rzeczy jest indywidualną intymną wypowiedzią. Brakuje mu polifonii formy charakterystycznej dla innych gatunków. Wolę bardziej rozbudowane wypowiedzi teatralne, choć oczywiście są wyjątki - wielkie spektakle Łomnickego, Stuhra, Zapasiewicza".

W samej Polsce niemal 100 artystów regularnie jeździ i pokazuje swoje monodramy. Teatr jednego aktora jest zresztą nie tylko powszechną formą teatralną, co także formą o najdłuższej żywotności. Wybitna monodramistka Irena Jun już od ponad 35 lat z precyzją pielęgnuje swój jedoosobowy teatr poezji, prezentując głównie teksty klasyczne - Mickiewicza, Słowackiego, Gombrowicza. "Shirley Valentine" Krystyny Jandy to najdłużej grany przez nią spektakl. Monodram jest bowiem wyjątkowo "mobilny" - może przecież dotrzeć do najdalszych zakątków świata. Choćby "Kontrabasita" w wykonaniu Jerzego Stuhra grany nie tylko w Polsce, ale i we Włoszech, Kanadzie czy USA.
Na świecie istnieje kilkadziesiąt festiwali gromadzących i prezentujących artystów tej trudnej sztuki. Na wrocławskim festiwalu Jerzy Trela zaprezentował "Wielkie kazanie księdza Bernarda". Przed publicznością jeszcze zaś całe dwa tygodnie święta mondoramu: prezentacja spektakli z całej Europy, a także z Kamerunu i Armenii. Impreza odbywa się jednocześnie Toruniu. Obok spektakli z Polski, kilkadziesiąt imprez towarzyszących - panele, dyskusje, promocje książek.

Wiesław Komasa porównując odbiór samej sztuki monodramu przed 30 laty mówi: "Mam wrażenie, że obecne czasy nie sprzyjają intymności, tak potrzebnej w monodramie. Dziś media wszystko podają "wprost". My sami zaś żyjemy w pośpiechu i chaosie. Trudno w takich okolicznościach o intymne spotkanie, a takie proponuje monodram, o wzajemną otwartość. Przecież żyjemy tak, jakbyśmy uciekali sami od siebie".
Przeciwnego zdania jest Janusz Stolarski. "Oczywiście, można się bezpiecznie schować, kontaktując się ze sztuką wyłącznie za pomocą telewizora, ale ja cały czas wierzę i widzę, że jest mnóstwo ludzi odważnych, potrzebujących innego, właśnie intymnego kontaktu".

Potwierdzeniem tych słów jest spektakl "Ecce homo", z którym Stolarski występuje od prawie 20 lat, a od niedawna łączy go z warsztatem aktorskim. "To, że ludzie potrzebują spotkania także po spektaklu, mówi mi, że jest to potrzebne. W zgiełku świata jest to moment na spotkanie ze sobą. Czuję, że moi widzowie po prostu odpoczywają. To jest kontakt, który zawsze będzie potrzebny".
Dziś tak olbrzymi problem stanowią zdobycie odpowiednich funduszy dla teatru. Tymczasem w większości wypadków wyprodukowanie przedstawienia na jednego aktora, jest z oczywistych względów dużo tańsze niż sztuka pełnoobsadowa. W dodatku aktor może wziąc na warsztat byle jaką pozycję literatury popularnej i wystąpić i w teatrze, domu kultury albo sali gimnastycznej pobliskiej szkoły.

W najgorszym wypadku monodram mógłby więc stać się swoistym hamburgerem teatralnym - być tani, wszędzie dostępny, a może z czasem, łatwy i lekki w odbiorze, tym samym jedynie pozorujący kontakt ze sztuką wysoką. "Ta właśnie łatwa pozornie forma oraz mobilność i małe koszta powodują, że wielokrotnie za monodram biorą się osoby, które nie potrafią tego robić. Wówczas mamy do czynienia ze zwykłą chałturą" - twierdzi Paweł Szkotak - "Deprecjonują w ten sposób i obniżają wartość tak trudnego spotkania z widzem. Żeby wyjść na scenę samotnie, trzeba wielkiego warsztatu. A ten mają naprawdę tylko najwybitniejsi aktorzy".














Reklama