Skreśla się autorowi jak najmniej, zachowuje pełne zdania i rytm narracji. Na scenie króluje tautologia - aktorzy robią to, co każe im tekst, są w swej fizyczności konfrontowani z prozatorskim opisem. W myśl tej strategii bohater nie tyle działa, ile "opowiada się", jest opowiadany przez narratora, samego siebie, partnera. Widz zostaje zaproszony do głośnego i publicznego wypowiedzenia książki przez grupę osób. A że dzieje się to na scenie, słowa zyskują natychmiastowy materialny wymiar, pączkują w sytuacje dramatyczne. Najciekawiej jest, kiedy następuje czołowe zderzenie tekstu i sytuacji. Z tak zaplanowanego wypadku wychodzi cało teatralna metafora, czyli to, co jest już jakąś interpretacją prozy, obrazem, skrótem, wnioskiem reżysera.

Reklama

W olsztyńskim spektaklu w nurt pokręconej, barokowo rozdętej narracji Sieniewicza zostaje wrzucony aktor Grzegorz Gromek jako Filip Piszczajko. Piszczyk naszych czasów. Pocieszek. Paszczak. Pisklak. Boli go brzuch, jest noc, służba zdrowia nie działa, szwankuje nawet usługa "dziwka na telefon", a kolejki w osiedlowym sklepie wydają się nie mieć końca. Jakby tego wszystkiego nie było dość, bohatera prześladuje chór trzech Ważnych Pań (trio Fertacz, Grzybowska, Gauer), zbiorowy narrator spektaklu. Nie tylko pakują Piszczajkę w kolejne kłopoty, rzucają go to tu, to tam taksówką po śpiącym mieście, ale i testują jego cielesną giętkość, zwrotność i sceniczną plastyczność. Przypomina to tortury lalkarza na marionetce albo sex-gruppen. I wychodzi na to, że generalnie obywatel Piszczajko zmaga się nie tylko z własną trzydziestoletnią przeciętnością i nieudacznictwem, co z metaforą życia jako supermarketu. Co będzie, jak cię kiedyś nie podliczą przy kasie, jak kolejka nie posunie się ani o milimetr, jak czytnik nie wykryje kodu kreskowego, jak nie będzie miał czym zapłacić za nabrany do wózka towar… Albo wygrasz w ofercie zdrapce tytuł sklepowej "Żydówki", czyli "pani, której nie obsługujemy". Jędrzejas idzie dalej i sugeruje, że jesteśmy w teatrze, który działa jak supermarket: kupuj i konsumuj, przestrzegając reguł obowiązujących na hali. To dlatego co jakiś czas zapala się światło na widowni i słychać ogłoszenia pana z hiperobsługi. Na scenie nieodpakowane z folii kanapy, plastikowe kontenery i skrzynki. To nie jest prawdziwy świat - to sklepowe zaplecze, magazyn, oferta handlowa. Nie przypadkiem wszystkie postaci poza Piszczajką wygladają jak pracownicy tej samej firmy.

Mam z tym przedstawieniem problem - groteska o roli wykluczonego, sen o byciu pariasem, który śni się dalej już po przebudzeniu, jest od początku do końca konceptem, sztuczną sztuczką, równaniem, które literat rozwiązuje sobie w ramach autorskich treningów. Piętrowo-cudaczny język Sieniewicza nie ma jednak tej naturalności, rozmachu i dezynwoltury co fraza Masłowskiej. "W moich słowach słoma czai się" - śpiewała Kasia Nosowska. Słuchając olsztyńskiej ballady o panu Piszczajce, miałem co kwadrans podobne podejrzenie. I jeszcze jeden punkt na nie. To już chyba moje piąte spotkanie z reżyserem Jędrzejasem. I choć nie ma wątpliwości, że "Żydówek nie obsługujemy" to jego najlepszy jak dotąd spektakl, nie porywa mnie niestety tak zwany całokształt. Póki co jego reżyserowanie przypomina wprowadzanie się do nowego domu. Jędrzejas opowiada teatralne historie tak, jakby przesuwał meble w pokoju albo sam wnosił kanapę na trzecie piętro. Strasznie się napina, żeby potem domownikom i gościom niczego nie brakło, żeby było fajnie, sympatycznie i czysto. I czasem rzeczywiście bywa, tylko że najpierw widać niestety to napięcie. Lekkość przyjdzie z czasem.

"Żydówek nie obsługujemy"
Mariusz Sieniewicz
reż. i adapt.: Piotr Jędrzejas
Teatr im. Jaracza w Olsztynie
Premiera 11 października