Pijacy
Franciszek Bohomolec
reż: Barbara Wysocka
Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Reklama
Premiera: 26 kwietnia
Reklama

_____________________________________________________________________________

Biorąc na warsztat "Pijaków", XVIII-wieczną dydaktyczną komedię ks. Bohomolca, Wysocka nie tyle przed piciem przestrzega, ile z picia drwi. Patrzy na polskie plebejskie pijaństwo jak badacz przyrodnik na ruję parzystokopytnych. Zdystansowana, ironiczna, nie współczuje biednemu człowiekowi z butelką wódki w dłoni, nie próbuje go ocalić i przestrzec. Bawiąc się scenicznym pijaństwem, drąży raczej uniwersalną kwestię: czemu pijak tak śmieszy, zamiast przerażać? Próbuje pytać, co w pijanym bohaterze jest teatralnie pociągającego. I kieliszek za kieliszkiem dostawia kolejne piętra do spektaklu. Zaczynamy od małego realizmu, biesiadnych rytuałów, przeniesionych z czasów saskich we współczesne realia mocno zakrapianego grilla na warszawskiej Pradze lub krakowskim Podgórzu. Między blaszanymi budami osiedlowych garaży typowa "rodzina patologiczna" Pijakiewiczów świętuje umizgi dwóch kandydatów Iwrońskiego i Sobreckiego do ręki temperamentnej "dzidzi" Tereski (Ewa Kaim). Jeden pije (Krzysztof Zawadzki), drugi powstrzymuje się z przyczyn uczuciowo-ideowych (Arkadiusz Brykalski).

Pan Pijakiewicz (błyskotliwie nietrzeźwy Juliusz Chrząstowski) przewodzi sąsiedzkiej wspólnocie w zgubnym nałogu. Kropelka po kropelce sączą się stereotypy o alkoholizmie: przymuszanie do picia, metoda "klin klinem", przysięgi, że już nigdy więcej wódki do ust nie wezmę. Kompania Pijakiewiczów i Łykaczewskich obojga płci ma poukrywane kieliszeczki w trzepaku, bo zawsze może być okazja do świętowania, kobiety piją na osobności, mężczyźni po wódce biorą się za łby.

Reklama

Podoba mi się poczucie humoru Wysockiej. Wystarczy, że hałas spadającej łyżeczki rozrywa głowę skacowanego delikwenta, że skrzynki z czystą kończą się zdecydowanie za szybko. Wplecione w przedstawienie trzy historie z kronik kryminalnych o wyczynach pijaków wygłaszane przez parę rezolutnych służących nie dodają wiarygodności scenicznym przełykowym wyczynom, ale przenoszą je w stronę czystego – nomen omen – absurdu.

Styl Wysockiej w tym spektaklu to wypadkowa chwytów zapożyczonych z teatru Zadary i Klaty. Od Zadary wzięła pomysł na demontaż iluzji spektaklu, jego jawną szkicowość i happeningowość, od Klaty – żartobliwą playlistę komentującą akcję i bohaterów oraz zakorzenienie bohaterów w drwiąco potraktowanych polskich realiach. Dlatego jej aktorzy wtrącają Bohomolcowi swoje trzy grosze, rozbijają intrygę i sytuacje, bawią się improwizowanym tekstem. Kpią z "alkoholowych" nazwisk znaczących: Flaszena, Piwowskiego, Piwowarskiego.

W finale słychać z offu piosenkę Zbigniewa Wodeckiego z pretensjonalnym tekstem: "Co jest grane czy dramat, czy skecz, czy tragedia, czy farsa, któż zbada?" Utwór "Teatr uczy nas żyć" to wcale nieartystyczne credo Wysockiej, ale kolejne szyderstwo. Oto aktorzy Starego Teatru grają pijanych w sztuce, w której pijani próbują udawać trzeźwych, a trzeźwi upijają się samą ideą pijaństwa. Podejrzewam, że Wysocka chciałaby wejść jeszcze wyżej na piętra deziluzji. Pokazać nie tyle pijaków, którzy niczego nie udają, ile trzeźwych udających trzeźwość absolutną. W teatrze z pomocą takiej komedii nie da się przecież powiedzieć: "Nie pijcie Polacy". Bo nie da się tego powiedzieć, nawet wystawiając "Pod wulkanem" czy "Moskwę-Pietuszki".

Wiadomo, że Wysocka przy pracy nad "Klątwą" pojechała z kamerą do wsi, w której zdarzyła się tragedia opisana przez Wyspiańskiego. "Pijakom" również musiały towarzyszyć szeroko zakrojone badania terenowe. Ciekaw jestem, kto i co opowiadał Wysockiej o kulturze i strategii picia, gdzie podglądała treningi mistrzów.