Tomasz Kłoszewicz: Po rolach wielkich Polaków, Chopina i papieża, występ w „Testosteronie” jest chyba dla pana spełnieniem marzeń.
Piotr Adamczyk*: Szczerze mówiąc, w moim przypadku to dar losu. Coś, co powinno się zdarzyć po dwóch filmach o życiu Karola Wojtyły. Zwłaszcza po drugiej części, której jeszcze w Polsce nie widziano, czyli po „Człowieku, który został papieżem”. To było niezwykle trudne wyzwanie – mając 34 lata zagrałem 84-letniego schorowanego Jana Pawła II. Przede mną dubbing do drugiej części. Wciąż jestem bardzo obciążony tą rolą, nadal przeżywam niezwykłe emocje, mimo że od zakończenia zdjęć minęło pół roku. Po tamtej pracy znajomi radzili, żebym zagrał postać całkowicie inną, na przykład seryjnego mordercę. Jerzy Pilch zażartował nawet, że „Adamczyk po roli papieża powinien umrzeć”. Kornel to nie wielkość, a zwykły normalny facet. Trochę nieśmiały, trochę znerwicowany i zagubiony. W dniu nieudanego ślubu jego emocje są tak rozhuśtane, że raz wpada w furię, raz omdlewa…

Nie obawia się pan, że widzowie przyzwyczajeni do Piotra Adamczyka w roli Karola Wojtyły nie będą mieli ochoty oglądać pana w jakiejś komediowej roli?
Mam nadzieję, że widzowie nie życzą mi śmierci po roli Karola Wojtyły i dobrze przyjmą ten film. Jestem aktorem, a aktorzy są przecież po to, by grać różne role. W aktorstwie podoba mi się właśnie to, że mogę się postawić w sytuacji różnych ludzi, czasem dotknąć klimatu innej epoki i przez chwilę patrzeć na świat nie swoimi oczami. Szufladkowanie obsadowe jest sprzeczne z moim widzeniem tego zawodu.

Na planie nowego filmu stężenie testosteronu sięga 95 procent. Czy dobrze się pracuje niemal wyłącznie w męskim gronie?
Piotr Adamczyk: Świetnie, bo wszyscy w naturalny sposób konkurujemy ze sobą. To konkurowanie siedmiu aktorów i męskiej ekipy filmowej. Na planie pracuje tylko kilka kobiet. W dodatku panuje tu koszarowa atmosfera, która jednak bardzo pomaga w pracy – kanwą wszystkich wątków fabularnych scenariusza „Testosteronu” jest męski punkt widzenia i mam nadzieję, że uda nam się to oddać w filmie.

Czy to będzie również komediowy punkt widzenia?
Tak, ale na pewno inny niż w sztuce teatralnej. Andrzej Saramonowicz poddał tekst dużym zmianom. W scenariuszu eksponuje to, co w teatrze było niemożliwe. Pamiętam wrażenia, jakie towarzyszyły pierwszej lekturze – śmiałem się w głos, mimo że samolot, którym leciałem, akurat zmagał się z burzą. Pamiętam spojrzenia innych pasażerów… Wydaje się, że jedyne co do nas należy, to nie zepsuć tego znakomitego tekstu. Jest w scenariuszu mnóstwo kinowych skrótów. Staram się unikać porównań, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „Testosteronowi” najbliżej do „Przekrętu”. Współczesny widz jest przyzwyczajony do szybkiej narracji filmowej. Autorzy „Testosteronu” tę bystrość widzów respektują w najwyższym stopniu...


Pana bohater to nieudacznik, czy raczej człowiek, któremu los spłatał figla?
Kornel to dobry człowiek. Obserwujemy go w najtrudniejszym momencie jego życia. Nastał koszmarny dzień, w którym jego marzenia zostały zdeptane – marzenia związane z gwałtownym romansem i miłością do bardzo znanej piosenkarki. Dowiaduje się, że dziewczyna cynicznie go wykorzystała. Był dla niej tylko środkiem do zrealizowania chytrego planu. W czasie ślubu uciekła z kościoła i okazało się, że było to szczegółowo zaplanowane medialne wydarzenie. W tym komediowym sosie rozgrywa się prawdziwa tragedia. W dodatku całkiem prawdopodobna. Znam nawet podobną historię...

Dobrze się pan bawi na planie „Testosteronu”?
Wszyscy się tu świetnie bawimy, przede wszystkim błyskotliwym tekstem. Odcięliśmy się od świata i całkowicie poświęcamy się temu filmowi. Mam nawet wyłączony telefon komórkowy.

Czy ta wspaniała siódemka aktorów, to koledzy, którzy się lubią i przyjemnie jest im razem pracować?
Tak, nawet bardzo, mimo że w tym zawodzie trudno o przyjaźń. Często zdarza się, że stoimy w kolejce po te same role, szczególnie Borys Szyc, Maciej Stuhr i ja. Spotykamy się jako konkurenci i kandydaci. Kiedyś myśleliśmy o tym, by zagrać „Trzy siostry” w jakiejś eksperymentalnej interpretacji Czechowa. To chyba najlepiej świadczy o tym, że się lubimy. Bardzo pozytywnie przeżywam tę współpracę i mam nadzieję, że jest to nie tylko moje wrażenie.

*Piotr Adamczyk (ur. 1972) – aktor filmowy i teatralny. Jego najbardziej znana rola to Karol Wojtyła w filmie biograficznym „Karol – człowiek, który został papieżem”. Grał ponadto w filmach „Chopin – pragnienie miłości”, „Ciało”, „Wrota Europy” oraz serialach „Na dobre i na złe” i „Pensjonat pod Różą”. Występuje w Teatrze Współczesnym w Warszawie.





















Reklama