Arsene Lupin muzeów, jak nazywa go prasa, z trzyletniego wyroku odsiedział w szwajcarskim więzieniu 26 miesięcy. Ledwie pół roku temu wypuszczono go za dobre zachowanie, a Stéphane już znalazł kolejny sposób na czerpanie zysków ze swego złodziejskiego procederu. We Francji ukazała się w tym tygodniu jego książka "Zwierzenia złodzieja sztuki”, która już zapowiada się na bestseller. A pełen nadziei na przyszłość 35-latek rozważa kilka intratnych propozycji pracy. Firmy ubezpieczeniowe i specjaliści od zabezpieczeń marzą wręcz, by korzystać z bogatych doświadczeń byłego przestępcy - pisze DZIENNIK.

Reklama

Francuz Stéphane Breitwieser to rekordzista wśród złodziei dzieł sztuki. Przez siedem lat, od 1994 do 2001 r., ukradł w Szwajcarii, Francji, Belgii, Niemczech i Holandii ponad 230 prac największych mistrzów - w tym Cranacha, Rubensa i Dürera. Ich wartość szacuje się w sumie na niemal półtora miliarda dolarów (ok. 4,6 miliarda zł). Kelner Stéphane kradł wyłącznie z miłości do sztuki. Nie sprzedał - ponoć - ani jednego ze zrabowanych obrazów. Wszystkie gromadził w domu matki we francuskim miasteczku Miluza i w samotności je podziwiał.

Złapano go wreszcie w 2001 r. w Lucernie, kiedy próbował kolejnej kradzieży. Psychiatrzy długo analizowali skomplikowaną naturę 30-latka. Widzieli w Stéphanie podręcznikowy typ osobowości niedojrzałej, narcystycznej i skrytej. Tymczasem złodziej kradł... z powodu burzliwego rozwodu rodziców. Przed laty odchodząc od żony, Breitwieser senior zabrał z domu pokaźną kolekcję starych mebli i broni. I tak w otoczeniu małego estety, zamiast foteli w stylu Ludwika Filipa, pojawiły się meble z Ikei, siejąc w psychice chłopca okrutne spustoszenie. Jak wyznał na procesie, nigdy nie był dość zamożny, by wyrwać się z odrażającego świata seryjnej produkcji i znaleźć ukojenie w antykach.

Ale że przywilej obcowania z wielką sztuką w małych muzeach mu nie wystarczał, Stéphane postanowił o ich zbiory wzbogacić skromne wyposażenie rodzinnego domu. Muzea nie utrudniały mu zresztą zbytnio zadania. Nie tylko miały marne zabezpieczenia, ale całymi tygodniami strażnicy kulturowego dziedzictwa nie zauważali ogołoconych gablot i ścian. Breitwieser badał, gdzie wypadają martwe punkty kamer, unieszkodliwiał alarmy, a niekiedy nawet podmieniał oryginały na tandetne reprodukcje - czytamy w DZIENNIKU.

Reklama

Jego kolekcjonerska pasja zrujnowała nie tylko szacowne placówki i reputację speców od muzealnych zabezpieczeń. Wycinał bez pardonu płótna mistrzów z ram, wyrzucał je przez okna muzeów, niedbale zwinięte przechowywał na strychu i w piwnicy, zaś bezcenne grafiki i tkaniny chował w ogrodzie, byle jak zapakowane w folię. Gdy wpadł, jego matka obeszła się z obrazami jeszcze bardziej bezwzględnie - część pocięła, a ponad setkę... utopiła w przepływającym nieopodal domu kanale.