MIROSŁAW SPYCHALSKI: Twoje pisarstwo jest efektem osobistych doświadczeń. Jednak o „Dwunastu kręgach”, swojej najnowszej książce, mówisz, że jest najbardziej osobista...
JURIJ ANDRUCHOWYCZ: Już teraz nie jest najbardziej osobista, bo bardziej osobista jest moja nowa powieść, która napisałem. Nawet jej bohater nazywa się Jurij Andruchowycz. „Dwanaście kręgów” pisałem po prostu w chwili takiego przełomu czy kryzysu w życiu osobistym i to znalazło swoje odbicie w tej powieści. Stąd pewnie jej główny temat: rytualne morderstwo. (śmiech)

Przywołujesz w tej powieści posta Bohdana Ihora Antonycza, poety, który bardzo ciebie fascynował.
Rzeczywiście powieść jest próbą osobistego rozrachunku z moim ulubionym poetą ukraińskim Bohdanem Ihorem Antonyczem. Próbuję stworzyć coś w rodzaju alternatywnego życiorysu Antonycza: co zdarzyłoby się na przykład, gdyby nie zmarł w wieku 27 lat, a wciąż jeszcze żył? Dziś miałby 94 lata. Twórczość Antonycza od chwili jego śmierci kształtuje bohaterów mojej powieści. Antonycz to właśnie typowo środkowoeuropejski los. Urodził się we wsi Nowica, skąd wyjechał do szkoły w Sanoku, a potem na studia we Lwowie, z którym był związany do ostatniego dnia życia. Zmarł w roku 1937. Pochowano go na lwowskim Cmentarzu Janowskim. Od dawna zastanawiam się, czy jego domem była chata w Nowicy, Lwów, Galicja czy też poezja ukraińska... Antonycz uważany jest za poetę lwowskiego, a zarazem łemkowskiego, ale jego tożsamość to kwestia skomplikowana. Antonycz to zjawisko wyjątkowe w poezji ukraińskiej. W jego wierszach pojawiają się na przykład obrazy miejskiej apokalipsy, surrealistyczne wizje urbanistycznego molocha i czyhającej na człowieka zagłady. Była to twórczość inna niż reszta poezji ukraińskiej. Miejska, nowoczesna, z elementami surrealizmu. Za komunizmu był oczywiście poetą nieznanym, dominowali wtedy socrealiści i serwiliści. W latach 60. znały go tylko grupki niezależnie myślącej młodzieży. Dla nich był kimś w rodzaju Jimiego Morrisona lat 30.

W „Dwunastu kręgach” pojawia się także Austriak, czyli człowiek Zachodu, który obserwuje środkowych Europejczyków. Chwilami ze sporym przerażeniem...
Ja mam z nimi ogólnie dość przykre doświadczenia. Z jednej strony czują się mocno kulturowo związani z większym i starszym bratem, czyli Niemcami, poza tym są co najwyżej skłonni zauważyć, że być może w Rosji dzieje się coś interesującego i autentycznego. A ta przestrzeń pomiędzy Niemcami i Rosją dla nich nie istnieje. To pustynia, jej nie ma.
A Rosji to nie zaliczam do tego regionu z innych względów. Rosja to niemalże osobny kontynent i nawet myślę, że zaliczanie jej do takiego „zadupia Europy”, jakim jest Europa Środkowa, może Rosji=ę trochę umniejszać. Nie wiem, czy wszyscy Rosjanie chcieliby być postrzegani jako Europejczycy. Może część elit intelektualnych tak. Rosja to po prostu osobny fenomen. Ale z drugiej strony Europa Środkowa to przede wszystkim wspólnota doświadczeń historycznych, no i tutaj z Rosjanami wiele nas wszystkich łączy.

Rosja była w tych krajach często postrzegana jako główne zagrożenie. Sam o tym zagrożeniu w stosunku do kultury ukraińskiej wielokrotnie pisałeś.
Bo takie zagrożenie rzeczywiście istnieje. Kultura rosyjska jakoś zagraża ukraińskiej tożsamości, głównie we wschodniej Ukrainie. Może po pomarańczowej rewolucji, która była jakimś narodowym przebudzeniem, to zagrożenie jest nieco mniejsze. Ale przecież Rosja to kraj wielki nie tylko geograficznie, politycznie, ale to także wielka kultura, która bardzo silnie oddziałuje. To widać zresztą, jak się spojrzy na los pisarzy ukraińskich piszących po rosyjsku, jak trudno im zachować własną ukraińskość. Wyjeżdżają często do Moskwy, licząc na sukces, bo tam jest ich centrum wydawnicze i najczęściej giną tam.
Ale oczywiście rozumiem intencje organizatorów. Ideę otwarcia się na siebie i zainteresowania się sobą nawzajem. Zresztą dla mnie ten region ma dość płynne granice. Bo jeżeli uznamy za Europę Środkową grupę zapomnianych przez Zachód małych narodów walczących od wieków o przetrwanie kulturowe i polityczne pomiędzy wielkimi krajami, to można powiedzieć, że np. Polska, Czechy czy Węgry to też są już kraje unijne. Już nie są zapomnianymi, „egzotycznymi kraikami”. Już należą do Zachodu. A Europa Środkowa to teraz zapomniane przez Boga i ludzi Zachodu: Albania, Macedonia, Rumunia, ale i Ukraina oczywiście też. Inaczej mówiąc, Europa Środkowa to jest nie tyle geograficzna przestrzeń co przestrzeń polityczno-kulturowa, na której próbowano dokonać pewnego eksperymentu polegającego na zbudowaniu z niej czegoś w rodzaju Anty-Europy, czyli czegoś z pogranicza Azji i Europy.

Co twoim zdaniem te literatury łączy?
Te podobieństwa najbardziej widać w muzyce. Kiedy słuchasz utworów rockowych czy jazzowych z tych krajów, to zaraz je poznajesz. Uważam, że w tych krajach powstaje obecnie sporo dobrych książek. Pisanych głównie przez autorów młodszych, którzy doświadczyli życia w obu systemach, komunistycznym i postkomunistycznym i jeszcze młodszych, którzy doświadczają szczególnego rodzaju „bombardowania estetycznego”, z jednej strony mają swoje korzenie narodowe, a z drugiej są zalewani produktami zachodniej kultury masowej. To są o wiele ciekawsze propozycje od propozycji autorów zachodnich. To przede wszystkim wynik różnicy doświadczeń. Życia w momencie szczególnego przełomu. To, co pisarze zachodni znają z wykładów, książek, także psychiatrycznych, myśmy ćwiczyli na własnej skórze. To jest bogactwo literatur Europy Środkowej. Niestety, pisana jest ona w egzotycznych dla ludzi Zachodu językach, jak polski, rumuński, ukraiński czy węgierski. I trudno jest znaleźć osoby, które przełożyłyby je na angielski czy francuski. Szkoda, bo mogłyby być one tam świeżym powiewem.

Jak bardzo mieszkańcy Europy Środkowej różnią się od ludzi Zachodu?
Rozmawiam często z ludźmi z Zachodu, którzy przyjedżają na Ukrainę. I oni wskazują mi wiele zaskakujących cech nas wschodnioeuropejczyków, a także naszych dziwnych obyczajów, których wcześniej nie dostrzegałem. Czasem śmiesznych, na przykład szokujące dla nich jest to, że ukraińskie kobiety już przy pierwszym spotkaniu na pożegnanie całują mężczyznę w usta, i ogólnie nasza wschodnioeuropejska serdeczność wyrażająca się tym, że podchodzimy bardzo blisko do drugiej osoby. To dla nich jest krępujące.

Czasem podczas lektury można odnieść wrażenie, że nie cierpisz ani swoich rodaków, ani swojego kraju i świata, w którym przyszło ci żyć. Szydzisz strasznie.
No co ty!!! Ja kocham Ukrainę... Ale po pierwsze, nie znoszę patosu. A po drugie, jako człowiek przesądny wszystkie swoje czarne wizje i prognozy wkładam w literaturę, aby je jakoś rozbroić, aby się nie spełniły.


Jurij Andruchowycz, pisarz, dostał Literacką Nagrodę Europy Środkowej im. Angelusa Silesiusa za książkę „Dwanaście kręgów”.























Reklama