Trudno dziś sobie wyobrazić muzykę dawną bez niezwykłego głosu angielskiej śpiewaczki. Ale przypadek sprawił, że ulubiona sopranistka znawców dzieł renesansu i baroku - Christophera Hogwooda czy Andrew Parrota, u którego debiutowała w Taverner Choir - poświęciła się muzyce, a nie filologii klasycznej, którą studiowała w Oxfordzie. Śpiewała wpierw jedynie dla przyjemności i nawet przez myśl jej nie przeszło, że kiedyś nagra ponad sto płyt i stanie się jedną z najbardziej cenionych wykonawczyń muzyki dawnej.

Emma wcześnie zaczęła podróże po świecie. Pozwoliło jej to szybko nauczyć się języków obcych - szczególnie francuskiego i włoskiego. Podczas studiów uzupełniła wiedzę o łacinę. Grała co prawda na fortepianie i flecie, ale to nie było jej pasją. Tę odkryła, gdy zaczęła się zajmować muzyką dawną. Na początku lat 70., kiedy rozpoczął się prawdziwy boom na epokowe wykonawstwo.

Głos Emmy - czysty, jasny i bez rozbujałego wibrato - idealnie pasował do subtelnych dźwięków lutni czy wioli. Postanowiła nauczyć się śpiewu. A że miała szczególny respekt dla słowa, jej interpretacje renesansowej i barokowej poezji wkrótce nie miały sobie równych. Pieśni mniszki, filozofki i wizjonerki Hildegardy z Bingen, Johna Dowlanda, włoskie i angielskie madrygały, msze Mozarta, utwory Haendla - dziś nagrania tych utworów z udziałem Emmy Kirkby to klasyki w bibliotece każdego melomana.



Reklama