Magdalena Łukaszewicz (Newsweek): Kiedy dowiedziałam się o tym, że będzie pan reżyserował "Jasne błękitne okna" pomyślałam, że został pan wmanipulowany w tę robotę...
Bogusław Linda: Bo w pewnym sensie zostałem wmanipulowany. Podejrzewam, że zaangażowanie mnie było dla producenta dobrym posunięciem marketingowym. Nie czarujmy się. Przecież to przyciąga: Facet o skłonnościach "facetowych" robi film o kobietach.

I pan się tak po prostu dał wmanipulować?
Nigdy bym nie przyjął propozycji wyreżyserowania tego filmu, gdybym nie czuł, że chcę to robić.

Ale podobno kilka lat temu odrzucił pan scenariusz "Jasnych błękitnych okien" twierdząc, że zupełnie nie nadaje się na film. Dlaczego zmienił pan zdanie?
Nie zmieniłem zdania. Zmieniono scenariusz. Tamten naprawdę nie nadawał się na film. I wcale nie chodzi o to, że był niedobry. On po prostu nie spełniał filmowych norm i w zasadzie był niemożliwy do zrealizowania. Poza tym uważam, że zawierał zbyt dużo pretensjonalnych scen.

Jakich?
Główna bohaterka jest gwiazdą telenowel. W pierwszej wersji scenariusza jej praca była mocno wyeksponowana. To mi bardzo przeszkadzało. Nie miałem zamiaru robić filmu o gwieździe serialu telewizyjnego. Chciałem pokazać kobietę w bardzo trudnym momencie życia, w którym wraca do swoich korzeni. Chciałem zrobić "Jasne błękitne okna" również z tego powodu, że wydaje mi się, że żyjąc w wielkich miastach udajemy, że ból i umieranie nie istnieją. Jesteśmy zupełnie nieprzygotowani na śmierć bliskich. Wstydzimy się, nie umiemy o nich opowiadać. Oczywiście bałem się śmieszności, przerysowania, niedogrania, ckliwości i sentymentalizmu. I nadal nie mam jasności, jak publiczność będzie reagowała na mój film. Czekam na widzów, którzy przyjdą obejrzeć film. Na razie odbyło się kilka zamkniętych pokazów, głównie dla dziennikarzy.

Jednak dziennikarze też są podzieleni na zwolenników i przeciwników pana filmu...
I na tym polega kino. Nie istnieje przecież coś takiego jak wspólna wrażliwość.

Kino kobiece, melodramat - takie określenia są doklejane do pańskiego filmu. Czy pan się z nimi zgadza?
I tak, i nie... Mój film porównałbym raczej do kina hiszpańskiego czy południowoamerykańskiego. Tam postaci są bardzo mocno nakreślone. To moim zdaniem jest "kino magiczne" i myślę, że "Jasne błękitne okna" można tak właśnie określić...

Najwyraźniej rodzi się nowy nurt w polskim kinie, bo Janusz Kamiński, który reżyseruje w Polsce swój film, też twierdzi, że tworzy obraz magiczny...
I bardzo się z tego cieszę. Zresztą on pracuje z tym samym operatorem, co ja - Arkadiuszem Tomiakiem.

Dlaczego ciągnie pana do reżyserowania?
Reżyserowanie to mój drugi zawód. Jestem reżyserem filmowym i teatralnym. Z drugiej strony staram się znaleźć dystans do tego, co robię w aktorstwie i być może dzięki temu mogę próbować realizować filmy. Poza tym fascynuje mnie kreowanie nowych, innych światów, które potem widzowie kupują albo nie.

Do wyreżyserowania "Jasnych błękitnych okien" został pan niejako wynajęty. Czy teraz jest pan reżyserem do wynajęcia?
Tak, reżyser jest człowiekiem do wynajęcia, a do mnie zwrócono się z propozycją wyreżyserowania tego filmu.

Jakie warunki muszą być spełnione, żeby zdecydował się pan reżyserować kolejny film?
Proszę mi wierzyć, że szkoda mi tracić pół roku życia, naprawdę nie podjąłbym się żadnej roboty, jeśli nie uważałbym jej za interesującą. Jeżeli coś w scenariuszu mnie zaintryguje, sprawi, że przetwarzam przeczytany fragment na obraz, to jest podstawa do tego, by poważnie myśleć o tym projekcie.

Dostaje pan dużo reżyserskich propozycji?
Zdarzają się. Ostatnio dwie odrzuciłem. Nie będę wymieniał tytułów, bo jeden film wyreżyserował ktoś inny.

Beata Kawka i Joanna Brodzik, aktorki znane z telewizyjnych seriali, liczą na to, że dzięki pana filmowi ich kariery aktorskie wejdą na inne tory...
Nie wiem, czy ich kariery wejdą na inne tory. Uważam, że to osobiste sprawy Joanny i Beaty. Nie mam pojęcia, jak dalej potoczy się ich zawodowe życie, czy będą potrafiły czerpać zyski z tego filmu. Uznałem po prostu, że one najlepiej zagrają role w "Jasnych błękitnych oknach" i to wykorzystałem.

Uznał pan, czy też musiał pan zaakceptować z góry narzuconą przez producenta obsadę tego filmu?
Nic nie musiałem. Uznałem, że te aktorki świetnie pasują do ról Beci i Sygity. Wiedziałem, że praca przy tym filmie będzie wymagała od aktorów uruchomienia sporych pokładów emocji. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że te aktorki chcą zagrać coś innego i lekko zmienić image. Pomyślałem, że to dar losu, bo będą starały się dawać z siebie wszystko, nie tylko mówić słowa - tak się dzieje w serialu - ale grać emocje, uczucia, stany. Doszedłem nawet do wniosku, że to ułatwienie. Gdybym zaangażował aktorki, które przetarły się już przez filmy fabularne, miałbym zdecydowanie trudniejsze zadanie. Proszę mi wierzyć, że wiem, co mówię – znam ten zawód. Wiem, kto ma jakie nawyki, jakie sztuczki stosuje, czym potrafi się zasłaniać. Uważam, że świeża krew przysłużyła się temu filmowi.

Siebie też pan obsadził, co prawda w roli drugoplanowej, ale jednak... To też zabieg marketingowy?
Pewnie tak, ale miło mi się grało.

A nie tęskni pan przypadkiem za takimi rolami, jakie kreował pan w filmach Agnieszki Holland, Krzysztofa Kieślowskiego i Andrzeja Wajdy?
Grałem w filmach, które się określa mianem kina moralnego niepokoju... A wracając do tego, co teraz - każdy aktor czeka na wielkie, znaczące role. Jednak w miarę upływu lat i zbierania doświadczeń mam coraz większą świadomość, że o takie role jest coraz trudniej. Z drugiej strony coraz więcej ról jest już za mną.

Czy to znaczy, że pana wiek nie pozwala ich zagrać?
Nie, to znaczy, że już sporo zagrałem. To, co dostaję, jest albo powielaniem pewnych konwencji albo wręcz przypomina role, które już kiedyś zagrałem.

Jest pan wybrednym aktorem?
Chciałbym być bardzo wybrednym aktorem, ale w tym kraju to trudne, bo przecież trzeba z czegoś żyć.

Nie zdecydował się pan jednak na karierę telewizyjną...
Odróżniam seriale od sitcomów. W 13-odcinkowym serialu można wiedzieć, co się gra, i można być kreatywnym. Zdarzyło mi się zagrać przecież w kilku serialach. Natomiast paplanie słówek w 200-odcinkowych tasiemcach kompletnie mnie nie interesuje. Mam nadzieję, że życie mnie nie zmusi do takiej pracy.

Mimo że zagrał pan wyraziste i znakomite role w "Panu Tadeuszu", "Jańciu Wodniku" czy "Tacie", widzowie wciąż kojarzą pana głównie z rolami w filmach Władysława Pasikowskiego. Jak pan myśli, dlaczego?
Z prostej przyczyny. Filmy Pasikowskiego miały największą publiczność i zostały w pamięci widzów.

"Pana Tadeusza" obejrzało ponad milion osób i jakoś nie jest pan utożsamiany z Księdzem Robakiem?
To prawda, ale zapomina pani o jednym: mój Ksiądz Robak jest bandytą. Andrzej Wajda nie bez kozery wybrał mnie do tej roli. To w pewnym sensie kontynuacja postaci z filmów Pasikowskiego. Zresztą wielokrotnie słyszałem od starszych aktorów, że nie podołałem Robakowi, bo grałem go knajacko. Nie wiedzieli po prostu, że takie było założenie.

A jakie było założenie "Jasnych błękitnych okien"? To film o miłości, przyjaźni czy śmierci?
Teraz już niewiele znaczą moje opowieści na temat tego filmu, bo skończyłem swoją robotę. Natomiast chciałbym, żeby był odbierany jako film o nadziei. Podejmując się ryzyka, trudnego tematu cierpienia, opowieści o przyjaźni między kobietami, polskiej prowincji i miłości, wiedziałem, że chcę przyrządzić coś, co będzie nie tylko prostą historią. Życzyłem sobie, żeby ten film pozostawił coś w widzach.

Głównie w kobietach?
Nie, bo nie zrobiłem tego filmu tylko dla kobiet. W każdym razie nie reżyserowałem tego obrazu z takim zamysłem. Mam natomiast wrażenie, że zrobiłem film, który może być zrozumiany w różnych częściach świata. Nie odwoływałem się do warunków społecznych i politycznych. Starałem się uciec od kartek na mięso, rozmów o polityce i plakatów wyborczych.

Ale osadził pan dwie główne bohaterki w rodzinach niemalże patologicznych...
Absolutnie się z panią nie zgadzam. Pokazałem pewną malowniczość a nie patologię. Moje postaci nie są wzięte z nieba, bo o ile wiem, pierwowzorami postaci są konkretne osoby.


































































Reklama