Jakim cudem przekonał Süskinda Bernd Eichinger (producent i współscenarzysta filmu), opętany chęcią przeniesienia "Pachnidła" na ekran? Nie wiadomo. Fakt, że na reżysera wybrał Toma Tykwera, zniechęcił do projektu największych fanów powieści. Oczekiwano katastrofy, zważywszy na upodobanie Niemca do pseudointelektualnych alegorii.

Tymczasem oglądając gotowy film Tykwera, wątpiący muszą rumienić się ze wstydu. Reżyser zafundował nam bowiem kawał wielkiego kina. Jego twórcy słusznie uznali książkę Süskinda za dzieło tak niezwykłe, że dokonali nie tyle jej adaptacji, co wręcz ilustracji. Film jest wierny literackiemu pierwowzorowi do tego stopnia, że można pomyśleć, iż pracowano nad nim z książką na kolanach. Komentujący zdarzenia z offu narrator przywołuje obszerne opisy wprost z powieści.

Ten szacunek wobec pierwowzoru opłacił się twórcom - przepiękny język Süskinda stanowi bowiem idealne dopełnienie obrazu. Jedyny wyjątek czyni reżyser w przypadku wyglądu zewnętrznego bohatera, który u Süskinda był szpetny, w filmie zaś rewelacyjny Ben Whishaw jest pięknym, kruczowłosym młodzieńcem.

Ten manewr jednak przekonuje, pozwala bowiem zobrazować przepaść dzielącą zewnętrzny wizerunek Grenouille’a i jego wewnętrzną ohydę. Wybór odtwórcy głównej roli okazał się zresztą strzałem w dziesiątkę. Obdarzony, jak zauważył Eichinger, "mroczną niewinnością", Whishaw genialnie łączy sprzeczności towarzyszące jego postaci. Sam reżyser wspomina, jak na planie zobaczywszy go w akcji, scenarzyści wołali: "To on, to nasz Grenouille". Nawet partnerujący mu w roli paryskiego perfumiarza Baldiniego Dustin Hoffman nie jest w stanie go przyćmić.

Tykwer wiedział doskonale, że biorąc na warsztat powieść kultową (sprzedaną w 16 milionach egzemplarzy i przetłumaczoną na 45 języków), musi znaleźć klucz, który pozwoli przełożyć sensualny thriller na język kina. Zdecydował się zbudować opowieść ze zderzenia skrajności - piękna i brzydoty, światła i mroku, niewinności i zbrodni, pożądania i chłodu.







Reklama