Martin Scorsese jest nazywany największym pechowcem Hollywood. Jego filmy przechodzą do historii wielkiego kina, ale on sam nigdy nie został nagrodzony statuetką, o której marzą wszyscy filmowcy.

A miał już na to szansę i to nie raz: nominowany był za "Wściekłego byka" w 1981 roku, za "Ostatnie kuszenie Chrystusa" (1989), za "Chłopców z ferajny" (1990), za "Wiek niewinności" (1994), za "Gangi Nowego Jorku" (2002) i ostatnio za "Awiatora" w 2004 roku.

Tym razem Scorsese jest nominowany za "Infiltrację", do realizacji której zaprosił Jacka Nicholsona, Matta Damona i Leo DiCaprio. Film zebrał niezwykle pochlebne recenzje na całym świecie, a o jego reżyserze znów mówi się jako o pewnym kandydacie do Oscara.

Scorsese kandydatem już jest, ale o Oscara znów będzie mu niezwykle ciężko. Jako jego głównych rywali wymienia się Clinta Eastwooda za "Listy z Iwo Jimy" oraz Alejandro Gonzaleza Inarriatu za "Babel" z Bradem Pittem w roli głównej.

Twórca "Infiltracji" kończy w tym roku 65 lat i jeśli w tym roku nie dostanie Oscara za reżyserię, to może dostanie go za rok lub dwa, ale wtedy nie za jeden z trzech filmów, które chce wyprodukować, ale... za całokształt twórczości.





Reklama