Przypominając jego utwory, przypominamy sobie samych siebie z lat, kiedy czytaliśmy je po raz pierwszy. W efekcie najpierw pojawia się pytanie, co zostało z poezji Barańczaka, co jest jej wartością żywą, ale zaraz potem – na ile jesteśmy zdolni czytać ją tak samo żarliwie jak kiedyś?

Edycja, jaką otrzymaliśmy, gromadzi komplet opublikowanych dotąd utworów poetyckich Barańczaka oraz poemat "Hemofilia" znany wcześniej czytelnikom "Zeszytów Literackich" (nr 75). Tom uzupełniają dwa teksty prozą: manifest "Parę przypuszczeń na temat poezji współczesnej" oraz "Tablica z Macondo". Pierwszy pojawia się w wielu książkach poety, od 1970 roku poczynając, drugi jest tytułowym szkicem książki eseistycznej z 1990 roku.

Oba wyrażają główne idee Barańczakowej twórczości - po pierwsze, że poezja jest nieufnością wobec wszystkiego, co krępuje swobodę i krytycyzm jednostkowego myślenia, po drugie, że pisanie wiersza to uprawianie "dyscypliny zwięzłości/wieloznaczności", ochrona sensu przed bełkotem, kondensowanie treści.

Oba dobrze charakteryzują poczynania autora, który dał się poznać jako pisarz (i człowiek) zarazem dzielny, skory do ryzyka artystycznego i osobistego, mający nadzwyczaj wysokie pojęcie o odpowiedzialności za słowo, jak i mistrz-rzemieślnik z obsesyjną nieugiętością dążący do nadania swoim wypowiedziom złożonej i precyzyjnej formy.

Barańczak to osobowość tyleż buntownicza, zwrócona przeciw ograniczeniom narzucanym przez wszelkie mentalne i społeczne porządki, co i strukturalna, nieomal mimowiednie dążąca do chwytania różnorodności zjawisk w gęstą siatkę definicji i typologii. Raz zachwyca nas swym prostolinijnym "nie", kiedy indziej - brawurowym konceptem. Ale i na odwrót - dopiero co urzeczeni jego stylistyczną inwencją, po chwili ulegamy przykremu zetknięciu z pedanterią. Jego "prymusoidalna muza" (określenie Tomasza Burka) każe mu od czasu do czasu domykać rytm i sens, stawiać zbyt równo akcenty, podkreślać i deklarować.

Ale czy to źle? I tutaj mogłaby zacząć się dyskusja o kryteriach i oczekiwaniach, zamiast której proponuję co innego. Otóż zauważmy, że przekonaniu Barańczaka, iż naturalnym stanem wiersza jest jego sztuczność, nie tylko nie da się przeciwstawić poważnych argumentów, lecz i jakoś nie wypada tego robić. Usprawiedliwieniem tej sztuczności jest bowiem życie poety, jego niewiarygodna pracowitość i przejmujące oddanie liryce.

Sztuczność atramentu i naturalność krwi mieszają się w poezji, jak zmieszały się w "Piśmie", jednym ze sławniejszych i znakomitszych jego wierszy. Z tego powodu sprawa bilansu Barańczakowego dorobku jest też sprawą chłonności i dojrzałości naszej kultury literackiej. Czy my umiemy docenić naprawdę dorobek tak rozległy i, co ważniejsze, pozbawiony ulubionej przez nas histerii? Czy "natchniony profesjonalizm", jakim naznaczona jest jego postawa, może u nas znaleźć trwalsze uznanie?


W jednym z jego najczęściej czytanych wierszy, "Drobnomieszczańskie cnoty", natrafiamy na wers: "Gdybym chciał wam powiedzieć to wszystko, o czym milczę". Gdybym chciał wam powiedzieć to wszystko, o czym milczę, to doświadczyłbym niemożności znalezienia słów i miar, a konstrukcja, na której opieram swoje lęki, musiałaby ulec poważnemu nadwerężeniu - uzupełnijmy za poetę.

No właśnie, to fascynujący problem, rzeczy niepowiedzialnych, odłożonych na bok, zagadanych. Co się z nimi stało, może gdzieś jednak są, wystają zza jakiejś fasady?

Szukam w Barańczaku rozterki, jednak nie w tych miejscach, gdzie jest wyznana (wyznana przeczy sobie), tylko tam, gdzie mówi głosem - irytującej? - pewności. Inaczej: dlaczego Barańczak, który stawiał sobie wysokie cele, pewnych celów sobie nie postawił? Dyskrecja, duch profesjonalizmu, wstyd uczuć, pojęcie wiersza jako konstrukcji, wirtuozeria - tylko częściowo tłumaczą jego poetyckość pod krawatem.

Tym bardziej że przecież nie było mu obce zainteresowanie poezją metafizyczną. W "Widokówce z tego świata" (1988) jest nich blisko, najbliżej być może w kapitalnej villanelli "Co mam powiedzieć":

Który to świat, czy ten? Nie w takt, niespodziewane
targnięcia wiatru szarpią rozespanym niebem.
Co mam powiedzieć, wie, że będzie powiedziane.

Furkot wróbla. Filc piłki uderza o ścianę
garażu. Szum z odległych szos. Znów, po raz nie wiem
który: to świat, czytelne "tak", niespodziewane

przybicie stempla słońca na kolejny ranek,
którego mogło nie być, a jest, cały, jeden.
Co mam powiedzieć? "Wierzę"? Będzie powiedziane

tak wiele słów, a żadne nie złożą się w zdanie
proste oznajmujące o Wiedzącym Niemym,
który, osiadłszy w tętnie, tka niespodziewane

skrzyżowania przypadków na tej jednej z planet,
w jednym z ciał, między jednym a następnym mgnieniem.
Co nam w powiewie, w wietrze będzie powiedziane

na ucho, to się może w głębi krtani stanie
słowem, uwięzłym między podziwem a gniewem,
które poświadczy, będzie trwać, niespodziewane.
Co mam powiedzieć - wierzę - będzie powiedziane.


Biorąc ten wiersz prosto, chciałoby się spytać, dlaczego Barańczak nie nasłuchuje gdzie indziej, na pustyni, kontemplując, słów Wiedzącego - czy dlatego, że nazywa go Niemym, czy dlatego, że sam siebie uważa poniekąd za niemego? Jest też inna odpowiedź: pustynia dzisiejsza nie jest już nawet siedliskiem Diabła, a zatem nie może też być miejscem, gdzie Jan, Chrystus, Eliasz, Paweł, Antoni spotykali samych siebie, hartując się wewnętrznie. Pustynia jest pustynią, do niczego nie służy, w jej nieokreślonym obrębie nic nie ma znaczenia.

W tym miejscu można by nawiązać z jednej strony, do tego wszystkiego, co poeta powiedział o autorytaryzmach XX wieku i udręce codzienności, z drugiej - do wiary, że jakiś nadrzędny, boski (?) rachunek dotyczy również prawdy i ostatecznie zostanie zamknięty.

Jednak wolę poprzestać na wyrażeniu przypuszczenia, że ten podziwiany, także przeze mnie, kantowski sojusz rozumu i etyki stanowić musi rewers przepastnej melancholii. Ucieczka z pustyni, jak ją rozumiem, jest w gruncie rzeczy pochodną niemożności ucieczki na pustynię.


Stanisław Barańczak, Wiersze zebrane. Wydawnictwo a5, Kraków 2006.





















































Reklama