Przez ten długi czas przypadający na życie trzech generacji tworzył role, które weszły do kanonu najważniejszych we współczesnym polskim teatrze. Reżyserował, kierował ważnymi teatrami w ich ważnych latach. Ale Holoubek w najnowszej historii Polski pojawiał się nie tylko jako artysta, jego działania wpływały na wydarzenia wykraczające daleko poza teatr. Wokół jego osoby gromadzili się i gromadzą ludzie, dla których jest drogowskazem etyki i przyzwoitości. Jego nazwisko znajdziemy nie tylko na teatralnych afiszach, ale na kartach podręczników politycznej historii naszego kraju. Czasem mówi się o nim Gigant. I słusznie.

Jutro minie 60 lat od czasu, gdy po raz pierwszy wszedł na teatralną scenę. Był rok 1947, krakowski Stary Teatr grał "Słomkowy kapelusz" Labiche’a. Młodziutki debiutant, absolwent krakowskiej Państwowej Szkoły Dramatycznej zagrał rolę Tardiveau. Ten występ w beztroskiej farsie starego Labiche’a wydawał się ustalić na dłużej opinię o młodym aktorze. Sam Gustaw Holoubek mówi, że przez wiele lat uważano go za komika, co dziś po rolach i reżyseriach polskiego romantyzmu wydaje się być rzeczą nie do uwierzenia.

Holoubek zawsze stronił od emfazy, "przegrywania" tekstu. Nic więc dziwnego, że jego romantyczne interpretacje zaskakiwały nowoczesnością, dobrze wszakże zakotwiczoną w tradycji. Zostawiał z niej nienagannie mówiony wiersz, odrzucał zbyt szeroki gest. Wielka Improwizacja ze słynnych "Dziadów" Dejmka wystawionych w Teatrze Narodowym w 1967 roku, zachowana we fragmentach Polskiej Kroniki Filmowej, a powtórzona wiele lat później w "Lawie" Konwickiego uważana jest za jeden z pomników polskiego aktorstwa XX wieku. Do dziś nikt nie powiedział jej bardziej przejmująco. Jej zachowane rejestracje przekonują, że wielka sztuka aktorska nie podlega procesowi starzenia się. Zmieniają się środki wyrazu - pozostaje artystyczna prawda.



Reklama