Z tym opisem kłóci się większość książki. Keith przez połowę życia był uzależniony od narkotyków, korzystał z usług prostytutek, przez 10 lat był na czele listy gwiazd rocka, których śmierć jest najbardziej prawdopodobna. Czy można to połączyć z byciem dżentelmenem?
W jego mniemaniu tak. Rockandrollowemu życiu poświęcona jest duża część autobiografii. Podobnie jak jego związkom z kobietami i rodzinie. Ale na szczęście jest też w niej kawał historii drugiej połowy XX wieku, i to nie tylko muzyki. Richards opisuje, jak wyglądało życie na dalekim przedmieściu Londynu po wojnie, jak od reszty świata różniły się w latach 60. Stany Zjednoczone, jakie nastoje panowały w Paryżu w roku 1968. Fani Rolling Stones podczas lektury nie będą jednak narzekać. Jest o powstaniu zespołu, pisaniu kawałków, trasach i każdym z członków z osobna. Co jednak dla mnie najciekawsze w „Życiu”, to obraz Keitha jako genialnego gitarzysty i znawcy muzyki, w szczególności bluesa. W „Życiu” pisze o rozpracowywaniu numerów Muddy’ego Watersa, za co ceni Johna Lennona (z którym lubił brać narkotyki) oraz o nagrywaniu z Chuckiem Berry oraz Tomem Waitsem. Urozmaiceniem jego słów są wypowiedzi członków rodziny, przyjaciół i muzyków, z którymi pracował.
„Życie” nie jest dla poszukiwaczy skandali. To książka dla pasjonatów muzyki.
ŻYCIE | Keith Richards | przeł. Magdalena Bugajska | Albatros A. Kuryłowicz 2011
Reklama