Każdy europejski artysta uważnie śledzi to, co dzieje się na scenie brytyjskiej oraz amerykańskiej, i tylko marzy o tym, żeby się na nie przebić. Jak pokazują sukcesy Jose Gonzaleza, Jensa Lekmana czy grupy The Hives, dla Szwedów nie jest to nierealne.

Reklama

"W naszym kraju zawsze były dobre zespoły" - mówi Howlin’ Pelle Almqvist, lider The Hives. "Może wynika to z tego, że w Szwecji nie ma co robić w czasie zimy i wszyscy grają muzykę? A może po prostu nasz rynek jest lepiej zorganizowany i udaje nam się zaistnieć za granicą" - dodaje.

Kwintet The Hives z malutkiego miasteczka Fagersta to niezwykły fenomen ostatnich lat. Muzycy ubrani w eleganckie koszule, garnitury i krawaty, mocnymi gitarowymi riffami i energicznymi występami wyprzedzili obecną modę na garażowe granie. Zachwycony grupą Alan McGee, wydawca Oasis, zadbał o ich promocję na Wyspach, a koncern Universal wydał ich płytę na całym świecie. Najnowszym krążkiem "The Black and White Album" Szwedzi z The Hives postanowili nauczyć Amerykanów rock’n’rolla.

Pewnie wiele osób na hasło "muzyka szwedzka" reaguje okrzykiem "Abba!", ewentualnie drży na myśl pop-rocku duetu Roxette czy dance’owych przebojach Ace of Base. To prawda, że w latach 80. przemysł szwedzki wyprodukował wiele gniotów, które popsuły markę tego kraju. Tymczasem w latach 90. znów szwedzki pop powrócił do łask, kiedy całą Amerykę zachwyciła urocza blondyneczka Nina Persson z The Cardigans i każdy nucił przebój "Lovefool", który trafił do filmu "Romeo i Julia". Od tego czasu zarówno poziom, jak i zapotrzebowanie na muzykę ze Skandynawii rośnie.

Reklama

Przyczyn zainteresowania artystami szwedzkimi można upatrywać w marzeniu menedżerów o znalezieniu następców Abby oraz snuć teorie na temat dziedzicznej zdolności pisania wspaniałych melodii. Jednak rozsądniej jest uznać zasługi samego państwa, które dokłada się do edukacji muzycznej obywateli oraz stara się promować kulturę właśnie przez muzykę pop. Poza tym rynek szwedzki jest traktowany przez wiele koncernów jako najlepszy do testowania nowych zjawisk, które później są wdrażane w innych krajach. Natomiast artystom niezależnym w znalezieniu własnej niszy sprzyja ogólny dostęp do internetu.

Pierwsze mocne uderzenie Szwedów na zachodnie rynki miało miejsce ponad pięć lat temu za sprawą wyeksportowania kilku rockowych zespołów, kobiecego Sahara Hotnights, lewicującego The (International) Noise Conspiracy i właśnie The Hives. Amerykańska prasa pisała nawet o fali podobnej do grunge, kiedy kilka gitarowych zespołów znikąd wypełniło na rynku lukę na mocne rockowe granie.

O interesy drugiego z nich zadbał sam Rick Rubin, a na trasie wspierali popularną formację My Chemical Romance. Natomiast The Hives na najnowszym albumie "The Black and White Album" z pomocą Pharrella Williamsa oraz Jacknife’a Lee (U2, Bloc Party, Editors) wyraźnie złagodzili swoje brzmienie i wsparł się modnymi tanecznymi rytmami. Utrata garażowego szlifu na pewno nie wyszła grupie na dobre, ale widać grupa celuje teraz w masową publiczność.

Reklama

Na szczęście ich śladem na rynki zagraniczne wdzierają się też przedstawiciele innych gatunków: elektroniczne The Knife i Radio Dept, glamrockowe The Ark, zawadiackie Love Is All czy archaiczne Dungen i Soundtrack of our Lives. Najlepiej prezentuje się oferta folkowo-popowa z Jose Gonzalezem, który zasłynął piosenką do reklamy Sony, grupą Shout Out Louds, I’m from Barcelona, Peter Bjorn and John oraz Jensem Lekmanem. To właśnie ostatni z nich cieszy się obecnie największym uznaniem zarówno w ojczyźnie, jak i na świecie.

26-letni Lekman niczym nie ustępuje swoim popularnym amerykańskim rówieśnikom i na albumie "Night Falls Over Kortedala" mistrzowsko połączył tradycję popowych melodii w rozbudowanych aranżacjach z elementami folku i elektroniki. Muzyka szwedzka w całej swojej różnorodności i z perfekcyjnym popowym szlifem powoli staje się najlepszą alternatywą dla wtórnych produktów przemysłu amerykańskiego i brytyjskiego show-biznesu.