"Jestem bardzo wzruszony. Państwo wiecie, jak trudno było napisać tę książkę. Dla mnie jest to wielki zaszczyt, że otrzymałem tę nagrodę właśnie w Polsce" - powiedział Martin Pollack, Aodbierając statuetkę z rąk przewodniczącej jury Natalii Gorbaniewskiej.

Reklama

Uroczystość wręczenia nagrody odbyła się w sobotę we wrocławskim Teatrze Capitol. Wyreżyserowana przez Konrada Imielę gala miała charakter pomysłowego i efektownego spektaklu. To pisarze i ich nominowane do Angelusa utwory byli głównymi bohaterami wieczoru. Fragmenty książek, które zakwalifikowały się do finału, były prezentowane przez znanych aktorów, m.in. Kingę Preis, Roberta Więckiewicza i Justynę Szafran.

Nagroda Literacka Angelus to najwyższe (laureat otrzymuje 150 tys. zł) i najważniejsze wyróżnienie dla prozy tworzonej przez pisarzy z Europy Środkowej. Została ufundowana przez miasto Wrocław i współorganizowana przez „Dziennik”. Przyznaje ją jury w składzie: Natalia Gorbaniewska (przewodnicząca), Stanisław Bereś, Piotr Kępiński, Julian Kornhauser, Ryszard Krynicki, Tomasz Łubieński, Krzysztof Masłoń, Andrzej Zawada.

Wszyscy jurorzy podkreślali, że tegorocznego laureata wyłoniono dopiero po burzliwej dyskusji, gdyż wszystkie książki, które znalazły się w finałowej siódemce, zasługiwały na wyróżnienie. Oprócz "Śmierci w bunkrze” (opublikowanej przez wydawnictwo Czarne), w finale znalazły się: "Riwne/Rowno” Ołeksandra Irwanca (Ukraina), "Pałac snów” Ismaila Kadare (Albania), "Dziennik galernika” noblisty Imrego Kertesza (Węgry) "Ministerstwo bólu” Dubrawki Ugreszić (Chorwacja) oraz książki Polaków - "Król Kier znów na wylocie” Hanny Krall i "Gottland” Mariusza Szczygła.

Reklama

Nagroda Literacka Angelus w tym roku została przyznana po raz drugi. W ubiegłym roku otrzymał ją ukraiński pisarz Jurij Andruchowycz za powieść "Dwanaście kręgów".

STANISŁAW NOWICKI: To chyba ciężkie i szokujące doświadczenie: dowiedzieć się, że ojciec był esesmanem.
MARTIN POLLACK: Wie pan, ja o tym wiedziałem już od dzieciństwa, bo wprawdzie w rodzinie mojego ojczyma w ogóle się o tym nie rozmawiało, ale o tym, że mój prawdziwy ojciec był gestapowcem i oficerem SS, w jego rodzinie w Amstetten rozmawiało się normalnie. Dziadek i babcia tego nie ukrywali. Oczywiście na początku nie rozumiałem, co to właściwie znaczy. Dopiero później, mając 13 – 14 lat, zdałem sobie sprawę, że gestapowiec i oficer SS to coś strasznego, choć nie wiedziałem dokładnie, co i na czym to polegało.

W austriackich szkołach uczono, czym jest nazizm i co hitlerowcy robili w krajach podbitych, więc pewnie łatwo było panu sobie wyobrazić, co mógł robić Sturmbannführer - a to wysoki stopień oficerski, odpowiednik majora w Wehrmachcie.
Chyba w latach młodości po prostu nie chciałem o tym wszystkim wiedzieć i odpychałem tę myśl od siebie. Nie pytałem o to ani babci, ani dziadka, choć oni otwarcie ze mną rozmawiali. Mówili, kim był ojciec, i że byli z niego dumni. Ja chodziłem w Austrii do wyjątkowo liberalnej szkoły, co wtedy, w latach 50., nie było zbyt częste w moim kraju. Tam otwarcie dyskutowaliśmy o czasach hitlerowskich. Była to jakaś schizofrenia, paranoja. Wiedziałem, że jestem dzieckiem zbrodniarza wojennego, a z drugiej strony ciągle dyskutowaliśmy o tym, jakie to były okropne czasy i co oni tam robili. Mój własny ojciec takie rzeczy robił...

Reklama

W końcu poszedł pan na całość i zaczął studiować, co robili inni esesmani i gestapowcy tej rangi. Nie doszedłby pan do tego, że ojciec rozstrzelał 30 zakładników w powstaniu, gdyby nie udał się pan na miejsce zbrodni. Rodzi się pytanie: po co panu to było?
To jest bardzo dobre pytanie. Ja wiem, po co mi to było. Nie robiłem tego dla autoterapii, bo w czasie, kiedy pisałem książkę, już jej nie potrzebowałem. Odbyłem ją wcześniej. Po prostu chciałem nareszcie otwarcie o tym mówić i opowiadać. Najpierw jednak musiałem się dowiedzieć, co naprawdę za tym się kryje, żebym mógł o tym pisać. Myślałem, że to w pewnym sensie moje zadanie. Nie tylko moje, bo bardzo dużo jest ludzi w podobnej sytuacji, choć ja nikomu nie radzę, co ma zrobić w takim przypadku, bo to jest indywidualna decyzja.

Ale wiedziałem, że szczególnie w Austrii to jest potrzebne, bo u nas w dalszym ciągu za mało się o tym mówi i za mało się wie o tych czasach. Wielu ludzi nadal myśli, że Austriacy niby nie są winni. Na przykładzie mojej rodziny jednak wiem, że to nieprawda. Dlatego postanowiłem sobie, że napiszę taką książkę i historię mojej rodziny. Nie chodzi tylko o postać mojego ojca. Czytał pan tę książkę, więc wie pan, iż to tylko jeden jej wątek, choć trzeba przyznać, że wątek najważniejszy. Ale problem zaczyna się już w XIX wieku, ponieważ próbuję pokazać, jak rodziła się mentalność tych ludzi.

Tak czy owak zastanawia mnie pański radykalizm. Był pan młodym człowiekiem, wówczas studentem utrzymywanym przez swoją babcię, studiującym w Polsce - przeciw czemu ona protestowała - aż wreszcie zerwał pan z nią stosunki. Dlaczego to się musiało stać? Czy warto było?
Czy warto? Trudno powiedzieć. Sądzę, że po prostu nie miałem innego wyjścia, choć dzisiaj żałuję tego wielkiego patosu, z jakim to zrobiłem. Ale byłem wtedy jeszcze młody, miałem dopiero 24 lata. Moja babcia była już starą kobietą i kiedy byłem na studiach w Polsce, w Warszawie, napisała do mnie list, a był to list trochę błagalny, a trochę grożący, w którym ostrzegała mnie (w imię mojego ojca!), żebym nie wrócił z Warszawy z żoną Polką albo, co gorzej, z żoną Żydówką.

Miałem wtedy przekonania lewicowe, byłem trockistą. Później mi to minęło, ale wtedy byłem przekonany, że dokładnie wiem, jak ten świat ma wyglądać, więc – oburzony – napisałem bardzo ostry, bezlitosny list. Że mam jej dość i zrywam z nią oraz z całą rodziną mojego ojca, że więcej nie chcę mieć z nimi do czynienia itd. Był w tym patos prawie romantyczny, taki wielki gest..

Ale na to, że babka się nawróci albo nagle przejrzy na oczy, chyba pan nie liczył?
Chyba nie. Ona się oczywiście nigdy nie nawróciła ani nie zmieniła przekonań. Nikt w rodzinie mojego ojca też nie zmienił przekonań i wszyscy zostali nazistami aż do śmierci – mój dziadek, wuj i babcia. Ona była bardzo twarda, ale strasznie cierpiała z powodu tego zerwania, bo byłem jej ukochanym wnukiem. Ale po tym moim liście - milczała. Ja też milczałem.

Trwało to parę lat, aż do jej śmierci. Teraz naturalnie mam wyrzuty sumienia, bo ona mnie jednak kochała i wiele dla mnie zrobiła, ale wtedy nic z tego sobie nie robiłem. Zerwałem i koniec. Potem pracowałem, sam zarabiałem na studia i dałem sobie radę. Można by powiedzieć, że zapominałem o starej kobiecie, która bardzo mnie kochała. Ale z drugiej strony ona była straszną nazistką, na sto ileś tam procent, a do tego głównym ideologiem tej rodziny. A jednocześnie była moją kochającą babcią…

Czy to jest sprawa, która dotyczy również pańskiego syna?
Nie.

Czyli na pańskim pokoleniu nastąpi zamknięcie wojennych rachunków, a pańskie dzieci już się tym nie interesują?
Mój syn ma 29 lat. Oczywiście czytał tę książkę, ale mam poczucie, że dla niego to jakaś odległa historia. Może za parę lat będzie inaczej, ale teraz myślę, że się szczególnie tym nie interesuje. Nie chcę go zmuszać. Ale może kiedyś mój syn będzie chciał wiedzieć, kim był jego dziadek – ale to jego sprawa.