A zaczyna się naprawdę całkiem nieźle. Oto nieco już podtatusiały muzyk rockowy, niejaki Judas Coyne, znany ze szczególnego zamiłowania do ekscentrycznych gadżetów, nabywa na aukcji internetowej... ducha. Konkretnie: ducha oraz garnitur, który służył duchowi, kiedy ów przebywał jeszcze na ziemi w powłoce jak najbardziej cielesnej.

Reklama

Muzyk ów rzeczywistość duchową traktuje wszakże z charakterystyczną religijną indyferencją podszytą nieco dobrotliwą ironią - satanistyczny sztafaż służy mu bowiem wyłącznie jako narzędzie do skutecznego zarabiania pieniędzy. Jak się jednak domyślają wszyscy wielbiciele horrorów, ta lekkomyślna i powierzchowna niewiara zostanie bardzo szybko zweryfikowana. Duch bowiem istnieje naprawdę. Co więcej, ma z Judasem (zbieżność imion nieprzypadkowa) stare porachunki. Tak przynajmniej twierdzi...

Skądinąd, powieść Joe Hilla czyta się - generalnie rzecz biorąc - całkiem nieźle. Stężenie makabry jest odpowiednio wysokie, zdania się kleją, opisy są sugestywne, a niektóre sceny przyprawiają wręcz o dreszcz przerażenia. Niemniej jednak trzeba przyznać - dziwna sprawa. Wydawałoby się, że syn tak znanego pisarza powinien szczególnie dbać o oryginalność. Nie tylko na poziomie nazwiska, które przezornie ukrył - ponoć również przed wydawcami, którzy przyjmując do druku jego pierwszy zbiór opowiadań nie mieli zielonego pojęcia z kim podpisują umowę. Ale także na poziomie tekstu. W przypadku Joe Hilla zaś tekst momentami do złudzenia przypomina twórczość znakomitego ojca.

Fraza podobna, bohaterowie charakterystycznie kingowscy, sceneria niby wyjęta z wczesnych powieści króla grozy. Tyle że... brakuje w tym wszystkim głębszego oddechu, rozmachu, polotu Stephena Kinga. Słowem, brakuje tej szczególnej iskry, która z "Lśnienia", "Misery" albo "Czwartej po północy" uczyniła prawdziwe literackie arcydzieła, a nie tylko sprawnie zmontowane historie, które umilą przysłowiowy jesienny wieczór.

Reklama

Co więcej, w pewnym momencie Hill wpada po prostu w sztampowy banał. Zamiast stanąć na wysokości zadania i pomysłowo skończyć - idzie po najmniejszej linii oporu. W sumie szkoda. Bo przecież w świecie literatury popularnej również obowiązuje znana z polityki zasada: pisarza poznaje się po tym jak kończy.

Joe Hill "Pudełko w kształcie serca", Prószyński i S-ka, Warszawa 2007