Helmuta Newtona interesowały tylko kobiety, seks i fotografia. Pierwszą erekcję miał w wieku czterech lat i już wtedy nawet ilustracje do baśni kojarzyły mu się seksualnie. Nie pozostało mu więc nic innego w życiu jak mocno erotyczna fotografia mody. Rewolucyjna w latach 50. i 60., kiedy zaczynał pracę. Teraz dostajemy do rąk jego bogato ilustrowaną autobiografię, z której wyziera twarz narcyza, egoisty i erotomana. W dodatku pisarzem Helmut jest kiepskim, ckliwość miesza z wulgarnością i potrafi zanudzić opisami wyczynów łóżkowych. Ale mimo to książkę czyta się momentalnie i z przyjemnością, a to dlatego, że Newton potrafi przykuć uwagę. A jego autoportret rzuca światło na mroczny erotyzm jego zdjęć, który ma źródło we wczesnych chłopięcych fascynacjach i atmosferze przedwojennego Berlina.

Reklama

We wspomnieniach najważniejsza jest postać matki, postawnej i dojrzałej kobiety. Uwielbiał, kiedy przychodziła całować go na dobranoc w samej halce i perłach. Był maminsynkiem i rozpieszczonym bachorem, którego mama ubierała w dziewczęce ubranka i strzygła na pazia. Helmucik tego nienawidził. Ale to właśnie matka uwierzyła w jego pasję fotograficzną.

Helmut pochodził z zasymilowanej rodziny żydowskiej Neustaedterów, jego ojciec był znanym producentem guzików. Najbarwniejszą postacią była niewątpliwie pruska babka, z którą Helmut bawił się żołnierzykami, bo znała się świetnie na wojskowości. Natomiast świat kobiet i seksu poznał dzięki "świerszczykom" starszego brata. Szybko też zaczął zwiedzać mroczne zaułki Berlina, wszedł w świat prostytutek. Podobały mu się ich stroje. Potem ubierał (lub rozbierał) w ten sposób swoje modelki. Pociągał go typ germański - duże, postawne kobiety powracają w na wielu jego fotografiach, nagie ciała wyrastają przed nami jak posągi. Czasami mają, co prawda, obrożę na szyi albo pejcz w ręku. Kiedy feministki protestowały, odpowiadał , że jego kobiety zawsze triumfują. To prawda, jego serie "Nagie" czy słynne "Nadchodzą!" mają w sobie triumfalizm nagiego ciała, które jest świadome swojej siły i pozbawione wstydu.

Rodzina Helmuta musiała uciekać z Berlina w 1938 r. On sam popłynął do Singapuru, gdzie zastała go II wojna. Zamiast zaciągnąć się do Legii Cudzoziemskiej dał się internować do Australii, żeby się nie namęczyć w walce. "Lubię pieprzyć, ale się nie napieprzyć" - wyznaje.

Reklama

Ale początki jego kariery nie wyglądały zachęcająco. Musiał zarabiać zdjęciami ślubnymi, czego szczerze nienawidził. Pociągał go dramatyzm, akcja. "Zawsze chciałem być paparazzim" - mówił. I rzeczywiście często inscenizował fotografie na akcje kryminalne, uliczny gwałt czy przypadkowo przyłapaną scenkę. Razem z żoną, australijską aktorką June, klepali biedę. Sytuacja zmieniła się, gdy zaczął pracować, tak jak to sobie wymarzył, dla francuskiej edycji Vogue’a i dla Elle. Rozebrane, często pornograficzne sesje wywoływały skandale, a on stawał się coraz bardziej znany. Pod koniec lat 60., po premierze „Powiększenia” Antonioniego w jednej z paryskich knajpek przechadzali się tłumnie młodzieńcy obwieszeni sześcioma Nikonami. I każdy chciał być fotografem mody takim jak Helmut Newton.

Kiedy zdjęcia pełne seksu i nagości stały się codziennością, Newton, który nie lubił się nudzić, poświęcił się portretom. W tej dziedzinie też wzbudzał emocje, choćby wtedy, gdy sfotografował Hannę Schygulę z włosami pod pachą. Fotografował znane gwiazdy i nieznane modelki. Ciekawie o tym opowiada w drugiej części książki, w której przedstawia swoje ulubione zdjęcia. Nie zawsze podobały się fotografowanym. Żona skrytykowała Jacquesa Chiraca. Margaret Thatcher była niezadowolona, że nie pozwolił jej się uśmiechnąć. To nie są wystylizowane zdjęcia ładnych twarzy.

Bo Newtona zawsze pociągało to, co mroczne i niepokojące. "Jestem tylko fotografem" - mawiał. Przy całym swoim narcyzmie nie czuł się wcale artystą. A jednak nim był.

Helmut Newton, "Autoportret", wydawnictwo słowo/ obraz terytoria , Gdańsk 2007