Teza książki zostaje ujawniona na samym początku: zadaniem krytyka i reżysera jest pokazanie, że fundamenty ideowe, wrażliwość i stylistyka teatru Warlikowskiego zawdzięczają swoje istnienie Szekspirowi. 45-letni reżyser zbudował siebie w dialogu z dziełami Stratfordczyka. Szukał własnej niszy w interpretowaniu autora "Hamleta" - gdzieś między Swinarskim a Kottem z okresu "Płci Rozalindy". Stawiał akcent na dwa słowa-klucze: logikę i przekroczenie. Cały czas wierząc, że Szekspir to najbardziej wywrotowy autor w teatrze, idealny do zrobienia estetycznej rewolucji.

Reklama

Podoba mi się pomysł Piotra Gruszczyńskiego, by jego rozmowy z reżyserem w jakimś stopniu imitowały atmosferę i bezpośredniość dialogów wewnątrz teatralnych, takich, od których Warlikowski zaczyna próby. Inaczej słucha się wtedy tych wszystkich kolokwializmów, dygresji i impresji reżysera wymieszanymi z przykładami z własnej intymności. Wierzymy, że prawda Szekspira to za każdym razem musi być "moja, osobista prawda". Ważna jest nie analiza tekstu sztuki, ale życia aktorów i reżysera, wspólne zastanowienie się nad miejscem tych "ich przeżyć w społeczeństwie". Otwieranie w sobie i w aktorze tego, co jest najbliżej postaci.

Nie ma tu oczywiście próby wyjaśnienia zagadki Szekspira i jego niewiarygodnego wpływu na współczesny teatr. I nie jest to także do końca klucz do Warlikowskiego - artysty. Bo przede wszystkim nie od tej książki powinniśmy zacząć przygodę z teatrem Warlikowskiego. To raczej post scriptum dla tych widzów, którzy już w nim zasmakowali. Najgorzej wypada w „Uzurpatorze” to, co mogło być punktem oparcia dla debiutantów zjawiska Warlikowskiego: przypomnienia i opisy przedstawień, wyrwane z kontekstu fotografie. Zgubiła się gdzieś chronologia inscenizacji. Okazuje się nawet w paru przypadkach, że artysta słabo pamięta swoje spektakle, ich detale i intencje, jego wspomnienia rozmijają się z tym, co zostało w głowie krytyka. Ale bezsprzecznie sztuki Szekspira wciąż w nim żyją, ciągle służą za komentarz do świata, są nieustannym odnajdywaniem siebie.

W niemal w każdym rozdziale Gruszczyński intensywnie szuka odpowiedzi na pytanie, na ile reżyser jest obecny w swoich szekspirowskich spektaklach, czy Warlikowski to de facto zgorzkniały Prospero, homoseksualny Hamlet, Perykles wieku średniego. Ale jego rozmówca nic nie dopowiada do końca. Musi więc wystarczyć nam przewrotna riposta: "Podobało mi się, że Prospero nie ma cierpliwości". I wyjaśnienia, dlaczego Janusz Gajos rzucił rolę w "Burzy", jak powstała legendarna scena z nagim Hamletem odwiedzającym matkę w sypialni, jakie były powikłania tożsamości seksualnej jego zagranicznych aktorów.

Reklama

W "Uzurpatorze" trudno o jeden, skodyfikowany raz na zawsze sposób na wystawianie Szekspira. Zamiast metody dostajemy garść przeczuć. Szekspira w ruchu. W myśleniu. W rozbłyskach intuicji. "W różnych okresach życia, co innego chciałem Szekspirem powiedzieć" - wyjaśnia Warlikowski.

Generalnie jednak idee fixe Warlikowskiego brzmi tak: „Trzeba zrobić wszystko, żeby uczynić Szekspira klarownym”. Jego strategia zawiera się w postulacie, aby „znaleźć momenty, które dziś znaczą, i odpowiedzieć na pytanie, co znaczą.” Jest i owszem parę innych podstawowych założeń: Szekspir był gejem, jego sztuki to studium wykluczonych i obcych, nagromadzenie perwersji, przekraczanie gorsetu płci. Warlikowski znajduje w Stratfordczyku sojusznika w chęci wychodzenia poza formę. Bo dla reżysera teatr jest zawsze złamaniem norm. Zdzieraniem konwencjonalnych masek. Interesują go wszelkie zabrudzenia: struktur, osobowości, postaw. Wyostrzenia problemów, paradoksy egzystencji.

Warlikowski pyta: co takiego musi być w człowieku, że staje się z własnej woli dziewczyną, chłopakiem? "Muszę zrozumieć, kim ci bohaterowie są" - deklaruje. Zestawia ich losy z historiami ludzi, których spotkał, o których przeczytał w gazecie. To dla Warlikowskiego obywatele tego samego świata bólu i walki. Najlepsze momenty książki to te, kiedy ze strony Gruszczyńskiego padają pytania najprostsze: jak zaczynasz spektakl, co masz w głowie na pierwszej próbie, jak kończą się twoje szekspirowskie inscenizacje. I Warlikowski opowiada o delikatnym wchodzeniu w fikcję, zawieszaniu finału

Reklama

Podczas szybkiej lektury tej książki dopada nas dziwny efekt: nie jest tak, że wracają obrazy ze spektakli, raczej cały czas rekonstruujemy w głowie twarz reżysera, wraca brzmienie jego głosu i gesty. Jakby Warlikowski nie mówił o Szekspirze, wystawianiu Szekspira, ale mówił Szekspirem, mierzył swoją obecność z jego obecnością. Czasem nieoczekiwanie natrafiamy na wyznania, które przypominają otwarte rany: o podejrzeniu raka, o żydowskich korzeniach dziadka, o związku z partnerem - artystą, który daje uspokojenie, ale i w pewien sposób "oślepia". Reżyser tłumaczy, czym jest dla niego zazdrość, pożądanie, zdrada. Rzuca też w rozmowie jakby mimochodem ryzykowne, absolutnie niepoprawne politycznie tezy o Holokauście, polskim katolicyzmie, homoseksualizmie, antysemityzmie. Nie po to, żeby szokować, wywołać dyskusję, obrazić. Wyjaśnienie jest prostsze: "Czasem żeby coś usłyszeć, trzeba najpierw kogoś ogłuszyć, znieczulić na dźwięk". Warlikowski przyznaje, że największym atakiem Szekspira na społeczeństwo, na nas, Europejczyków, wciąż pozostają trzy sztuki: "Poskromienie złośnicy", "Kupiec wenecki" i "Otello". Opowieści o kobiecie, Żydzie i czarnym. A zafascynowany jego teatrem Gruszczyński dyskretnie namawia go do powrotu do „Kupca”, do inscenizacji "Otella". Może posłucha.

"Szekspir i Uzurpator. Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński" Wydawnictwo WAB, Warszawa 2007-12-14