Chłopak wyjechał do Wielkiej Brytanii w zeszłym roku. Dlaczego? Bo w Polsce nie był w stanie się utrzymać tylko z gry. Tymczasem sprzątając korytarze Uniwersytetu w Glasgow, zarabiał lepiej niż jako pianista w naszym kraju.

Reklama

Jego życie odmienił instrument w uczelnianej kaplicy. Grał na nim dla przyjemności, ale ukryte kamery rejestrowały każdy dźwięk i przekazywały do komputerów zaskoczonych pracowników uniwersyteckich. Joan Keenan, uniwersytecka sekretarz, wysłała nagranie znajomym i tak Kudajczyk-sprzątacz zmienił się w Kudejczyka-pianistę.

E-maile z zapisem koncertu obiegły całą Wielką Brytanię. Media oszalały na punkcie Polaka. Michael Dale, szef Glasgow’s West End Festival, największego i najpopularniejszego festiwalu w Szkocji, zaproponował chłopakowi zagranie czterech recitali fortepianowych.

ALEKSANDRA KANIEWSKA: Dziennikarze porównują pana do bohatera filmu "Buntownik z wyboru". To genialny matematyk, ale sprząta w szkole. Jego talent także odkryto przez przypadek.
ALEKSANDER KUDAJCZYK: Wiem. Ale ostatnio "The Independent" wspomniał, że jest też między nami dużo różnic. Życiowym problemem bohatera filmu była niestabilna psychika. Moim - po prostu brak pieniędzy.

Reklama

Ile artykułów o panu powstało?
Na pewno więcej niż kilkanaście, w co najmniej sześciu językach. To zainteresowanie mediów wciąż mnie zdumiewa.

Co pan teraz robi?
Od dwóch tygodni nie pracuję jako sprzątacz. Teraz chciałbym studiować. Potrzebuję tego, bym mógł uczyć muzyki. To moje najbardziej prozaiczne marzenie. Kocham grać i koncertować, ale to niepewny kawałek chleba, a ja potrzebuję stałej pracy. Na razie więc szukam uczniów i może menedżera, który pomoże mi ogarnąć cały szum, który się rozpętał wokół mnie.

A jakie były początki życia w Glasgow?
Znalazłem pracę na zmywaku. Po kilku dniach niemal ugotowałem sobie ręce. Miałem głębokie i bolesne rany, musiałem je długo leczyć. Nie było innego wyjścia, jak tylko szybko znaleźć inne zajęcie. Praca sprzątacza na uniwersytecie trafiła się mi się jako pierwsza i nawet nie wahałem się, czy ją przyjąć. Cieszyło mnie, że mam pewne zajęcie i regularną pensję. Pracowałem na wydziale prawa od godziny 7 rano do 10, sprzątałem, zamiatałem i myłem wszystko, co było brudne.

Reklama

Pewnie myślał pan: co ja tutaj robię?
Jestem muzykiem klasycznym, ale nie królewną. Każdy wykonuje w życiu tego typu zajęcia. W Polsce cały muzyczny świat i jego układy nie są przyjazne dla młodych ludzi. To, że ktoś jest dobry, nie oznacza, że zaczyna karierę. To dlatego przyjechałem tutaj. Podjąłem tę decyzję i nie mogę narzekać. No i los się do mnie uśmiechnął.

Koledzy z pracy na uniwersytecie wiedzieli, że jest pan pianistą?
Czasami mówiłem o tym przypadkiem. Nie obnosiłem się jednak z tym, bo zauważyłem, że ludzie odbierali to tak, jakbym sugerował, że jestem za dobry do tej pracy. Jednak kiedyś rozmawiałem z uczelnianym ochroniarzem. Powiedział: "Ty grasz na fortepianie, prawda? W kaplicy stoi jakieś pianino, nikt go nie używa. Pewnie mógłbyś sobie pograć..." Poszedłem więc do sekretariatu i zapytałem, czy mógłbym poćwiczyć po pracy. Nikt nie miał zastrzeżeń.

Wiedziałeś, że ktoś cię może słuchać?
Uniwersytecka kaplica jest ogromna, nawet nie pomyślałem, że mogą w niej być kamery. Ćwiczyłem dość długo, nie pamiętam dokładnie ile godzin. Może trzy, cztery? Zagrałem coś Rachmaninowa, trochę Chopina, wszystko, co mi w duszy grało. Zwłaszcza utwory Chopina, bo są wyjątkowo emocjonalne, przyzna to chyba każdy polski pianista i emigrant.

I co stało się potem?
Skończyłem i pożegnałem się z panią sekretarz. No i usłyszałem, że przypadkiem obejrzała mój występ na podglądzie i jest zachwycona. Następnego dnia wróciłem spokojnie do sprzątania. Dopiero później dowiedziałem się, że ona rozesłała e-maile do swoich znajomych. Kiedy Michael Dale, dyrektor West End Festival, zaproponował mi wykonanie recitalu Chopina, zacząłem ćwiczyć. To podwójne życie było stresujące - z jednej strony miotła, z drugiej przygotowania do koncertu. Tak naprawdę dopiero na festiwalu poczułem, że w moim życiu coś się zmieniło. Tuż przed wyjściem na scenę ktoś mi powiedział, że na sali jest mnóstwo dziennikarzy i że przyjechali z mojego powodu. To było niesamowite. Od tego dnia rozdzwonił się telefon. Ludzie z całego świata, z Polski, Korei, a nawet z Australii gratulowali i składali profesjonalne propozycje. Chyba moja historia spodobała się ludziom.

Podobno dostałeś propozycję nagrania płyty?
Po występie odezwał się do mnie przedstawiciel dużej i bardzo znanej wytwórni płytowej z propozycją współpracy. W styczniu jadę do Londynu na przesłuchanie, po którym wydawcy podejmą ostateczną decyzję. Jestem dobrej myśli. Może to zabrzmi trochę nieskromnie, ale uważam, że jestem całkiem dobrym pianistą.

Ukryta kamera zmieniła twoje życie.
Ale jeszcze dużo pracy i walki przede mną. Na pewno jednak nie żałuję, że wyjechałem z Polski.