MAGDALENA MIECZNICKA: Co by pani chciała przekazać swojej córce o mężczyznach?

MANUELA GRETKOWSKA: Po to jej wybrałam tatusia, żeby nie musieć jej opowiadać własnymi słowami, kim jest mężczyzna i jaki powinien być.

Czyli jej tatuś spełnia wszystkie parametry doskonałego mężczyzny?

Piotr ma wady wszystkich mężczyzn, ale moim zdaniem żaden z nich nie ma wszystkich jego zalet. Dlatego z nim jestem. Mój ojciec był totalny, bezkrytyczny dla mnie i w moich oczach bez wad. Nie powinno się dostawać takiej miłości. Za mało nie dobrze, ale za dużo chyba też. Jeżeli dziewczynkę wychowuje bałwochwalczy tatuś, potem żaden partner mu nie dorówna. Kiedy byłam mała, siedziałam na kredensie i tłukłam rodzinne kryształy, a tata w zachwycie podawał mi następne – bo dziecko świetnie się bawi. Uwielbiam go, ale konsekwencje tego jednak trochę się ciągnęły. Tatuś urządził na przykład histerię na moim ślubie. Tuż przed wyjściem, kiedy już byłam w sukni, ostrzegł mnie, żebym tego nie robiła. Może miał przebłysk jasnowidzenia albo mu się nagle uruchomiły jakieś archetypy. Przedtem wraz z całą rodziną nawet nalegał, żeby zalegalizować wieloletni związek. I kiedy wychodzimy do kościoła, ojciec mnie ciągnie za welon na stronę i mówi: Córeczko, nie rób tego. Tak jakbyśmy mieli razem uciec. Zupełnie nie był sobą, nie wiem nawet, czy on to pamięta. Zachowywał się jak ofiara wypadku w szoku.

Reklama

Jak pani na to zareagowała?

Też szokiem. Mój cudny, silny ojciec prostujący w ręku podkowy, żeby mnie zabawić, zamienił się w zapłakane dziecko, które trzeba pocieszać. W rezultacie poszłam do ślubu, ale wróciłam do niego po kilku latach, tak jak chciał – córeczka tatusia. Byłam wtedy bardzo młoda, to było zaraz po studiach.

I porównywała pani wszystkich mężczyzn z ojcem?

Reklama

Żaden nie dawał się porównać, wszyscy odpadali w przedbiegach. Każdego się więc czepiałam, nawet tego najbardziej fantastycznego – po czym szukałam następnego, który by był jeszcze bardziej fantastyczny. Aż poznałam Piotra. Spotkaliśmy się w dobrym momencie, oboje rozwiedzeni, nie musieliśmy nikogo zdradzać, zostawiać. Podobne doświadczenia, wrażliwość. Piotr twierdzi, że znalazł mnie z ogłoszenia prasowego, opowiadania wydrukowanego w gazecie. Może ma rację, to było ogłoszenie tylko do niego i tylko w tamtej chwili. Później nasze spotkanie nie miałoby sensu i wcześniej też nie. Bylibyśmy innymi ludźmi, niepasującymi do siebie.

Czyli minęło ładnych parę lat, zanim udało się pani wyzwolić spod czaru idealnego ojca?

Może nie wyzwolić, tylko dojrzeć. Dojrzeć do siebie. Przy okazji zrozumiałam, że zachowanie mojego ojca to skutek jego wychowania. Był ukochanym synem swojej matki. I ona spośród kilkunastu wnucząt upatrzyła sobie mnie. Kiedy jej zabrakło, ojciec przelał całą miłość na mnie. Ale ja się do tego mniej nadawałam: matka jest dojrzałą, mądrą kobietą, potrafi ustalić pewne relacje, a dziecko jest bezbronne i poddaje się tej miłości. To nie była krzywda, to była wielka miłość, ale miała skutki uboczne. Cieszę się, że nie mam syna, bo nie wiem, co by mi się uruchomiło w mózgu. Boję się, że to jest u nas dziedziczne, ta zamiana ról. Jakby bezgraniczna miłość musiała być przenoszona z pokolenia na pokolenie. Miałam taką wizję po halucynogenach, kiedy zeszłam w podprogowe informacje, przez niektórych zwane podświadomością.

Bałaby się pani wychowywać mężczyznę?

Niełatwo jest w Polsce wychować chłopca. Piotr, kiedy coś mu obydwie z Polą zarzucamy (mamy front kobiecy), mówi: „My dopiero od dwóch pokoleń mamy szansę się zmienić”. To prawda. Ci chłopcy i względnie młodzi mężczyźni żyją w nowym świecie, w którym mogą dorosnąć do kobiet – przedtem to było raczej niemożliwe. Od kiedy do lamusa odeszła anachroniczna forma męskości – rys wzniosłości, rycerskiego heroizmu, który kształtował mężczyzn przez stulecia – zostali oni okrojeni z jakichkolwiek uczuć. Jaką walkę może toczyć dzisiejszy rycerz korporacyjny? Ze smokiem inflacji? Gdzie ma pielgrzymować? Do spa? Ale mężczyzn w rozwoju hamuje także ambiwalencja Polek. Z jednej strony, chcą one niezależności, a z drugiej – opieki, rycerskości. Niewielu mężczyzn odkrywa w sobie taką pełnię człowieczeństwa, że potrafią być silnym opiekuńczym rycerzem, a w innej sytuacji empatyczną partnerką. Mężczyźni mają czasem fantastyczne intelekty, dusze mogą mieć wielkie, ale emocje są u nich pokurczone, bo tak byli wychowywani. Jeżeli chłopiec od piątego roku życia ciągle słyszy, że nie może uzewnętrzniać emocji, bo „chłopak nie płacze”, nie robi tego, tamtego, to efektem jest emocjonalna samokastracja. Dopiero od dwóch pokoleń mężczyźni mogą się zachowywać jak bohaterzy Almodovara, czyli płakać, słysząc „Kukuruku” śpiewane nocą…

Ale czy umiejętność powściągania uczuć nie jest kwintesencją męskości?

Rzeczywiście, są dane, że z powodu testosteronu u chłopców jeszcze w życiu płodowym odcięte zostaje w płatach czołowych 70 procent połączeń odpowiedzialnych za planowanie i empatię. A więc to jest też fizjologia, nie tylko kultura. Bo jak tu wymagać od osoby poszkodowanej na umyśle, która ma odcięte połączenia w mózgu, żeby zachowywała się w sposób normalny, pasujący kobietom? Ale z drugiej strony, chłopcy są również dodatkowo zmuszani do opanowania, okrutnego chłodu. Mężczyźni nie płaczą, ale myślę, że płaczą nad sobą w środku. Płaczą nad tym, co z nimi zrobiono, kiedy musieli amputować swoje emocje.

Był taki piękny film o pierwszej wojnie światowej. Francuzi i Niemcy siedzą w okopach na linii Maginota. Jest Wigilia, ktoś gra kolędę. I nagle wrogowie zachowują się jak ludzie – bratają się ze sobą, rozmawiają, okazują emocje. Wygląda na to, że faceci od pokoleń siedzą na tej linii Maginota. Nie mają możliwości wyjścia i zachowywania się po ludzku, bo to by oznaczało coś niemęskiego, kapitulację. Czasem bardzo by chcieli wyjść i wtedy płaczą, ale najczęściej piją albo chorują na inne -izmy, z których najpospolitszym jest swoisty, żałosny egoholizm. Od wieków są programowani na walkę, duchowo ograniczani. Kiedyś Chinkom wiązano stopy, teraz już się tego nie robi, ale chłopcom nadal supła się serca. Nie dziwmy się, że oni są tak inni, wewnętrznie pokurczeni. Nie bardzo potrafią żyć w zgodzie ze sobą, a cóż dopiero z kobietami czy dziećmi.

Czyli zrozumienie pomiędzy kobietą a mężczyzną jest niemożliwe?

Jest trudne i wymaga czasem nadludzkiej, niemal androginicznej empatii. Popularny francuski pisarz Houellebecq twierdzi, że jesteśmy samotnymi neurotykami, niezdolnymi do empatii i prawdziwej bliskości, czasem łączy nas tylko hedonistyczny seks. To jednak przesadna generalizacja. Nie można załatwiać wszystkiego pesymistyczną wizją Houellebecqa, bo to przypomina XIX-wieczne próby podsumowania świata w jednym dziele. Nawet rozpacz i chleb nie mają zawsze tego samego smaku. Dla mnie Houellebecq jest utalentowanym głupcem, romantykiem. Wierzy tylko w uniesienia, a nie w możliwość odnalezienia harmonijnej bliskości i przyjaźni.

Czy są kraje, w których relacje kobiet i mężczyzn układają się inaczej?

Znajome młode Szwedki, które mieszkały we Francji czy gdzieś indziej na południu, miały tam problem ze znalezieniem partnera. Po prostu nie były w stanie mieć związku z południowcem. Raziły je cechy i zachowania maczystowskich facetów. Uważały za jakiś chory anachronizm sytuację, kiedy mężczyzna zrzuca na kobietę wszystkie rodzinne obowiązki, podporządkowuje ją sobie i jeszcze każe się za takie zniewolenie podziwiać. Różnica między mentalnością Skandynawek a tradycyjną Europą jest mniej więcej taka jak między Polską a krajami arabskimi. Uroczy Abdul w namiocie na Saharze mówi: „Masz oczy jak gazela, z cedru twoje piersi, nogi” i tak dalej, i to może być dla udręczonej rodzimymi draniami fascynujące. Ale powinien pojawić się ostrzegawczy sygnał różnic kulturowych. Zresztą czy ja wiem, czy naprawdę różnic? Ponad 70 procent Marokanek ma poważne problemy ze zdrowiem psychicznym. Nie chcą być porównywane do gazel i warte tyle co wielbłądy. Bardzo wiele Szwedek nie znajduje miłości poza Skandynawią. Rybak z Sycylii to jest dla nich egzotyka dobra na krótki romans.

A co by skandynawska kobieta pomyślała o polskim mężczyźnie?

Szwedzka córka Piotra, dorosła młoda kobieta, przyjeżdża często do Polski i mieszka u nas. Bardzo lubi kokietować mężczyzn, ale nie widzi się z Polakiem. Miała jednego polskiego chłopaka, zwykłego, sympatycznego młodzieńca z dobrego domu. Po pewnym czasie wyła z rozpaczy. Pod szarmancką skorupą okazał się niedojrzałym niuniusiem. Nie rozumiał jej, a jeśli, to opacznie. Ona jest wolna, niezależna i w relacji z mężczyzną nie będzie u niej tego momentu negocjacji, zawahania jak u nas. Kobieta i mężczyzna siadają do rozmowy jak partnerzy. Ja mam możliwość takiego samego zachowania jak ty. To nie jest typ kobiety, która na wiadomość, że za ileś tysięcy lat mężczyźni wymrą, zatroszczy się: „O Boże, komu będziemy prać skarpety?”. Ona zareagowałaby ironicznym tekstem: „To kto nam zrobi laskę?!”.

To znaczy, że ona nie musi być zdobywana? A jak ma ochotę na romans, to nie musi udawać, że jest dziewicą, którą trzeba złamać?

Raczej nie. Ją to śmieszy.

Ale z tym byciem zdobywaną idą w parze różne przyjemne rzeczy – dostawanie kwiatków, bycie zapraszaną, odwożoną do domu. Tego tam nie ma?

Nie ma tej słodkiej obłudy, którą my nosimy wypisaną na twarzach, ustach – makijażem. Szwedki mają bezwstydnie nagą twarz. Nie tylko na zasadzie, że młoda dziewczyna jest piękna i nie musi się malować – ale jako coś ubliżającego. Po co mascara, róż? Niech on się umaluje na randkę, jak chce być piękniejszy. Szwecja zawsze była polem dla eksperymentów obyczajowych. To, co zaczynało się w Szwecji, później przychodziło do Europy. Czy oni są z tym szczęśliwsi? Myślę, że są pełniejsi, prawdziwsi. Celem człowieka nie jest chyba szczęście, ale harmonia.

A między Polkami i Polakami nie ma harmonii?

U nas miłość romantyczna polega na tym, żeby ciągle tańczyć facetowi na rurze albo być pielęgniarką w sexy pończochach. Nie na tym polega miłość. Ona jest i seksem, intymnością i zaangażowaniem jednocześnie. Miłość romantyczna to jest dla nas koniecznie miłość tragiczna, na najwyższym C. Nie jesteśmy natomiast uczeni harmonii. I kiedy po kilku latach w związku pojawia się wyciszona bliskość, robi się problem, bo nie umiemy z nią żyć i nazywamy ją nudą. Nasza kultura nie przygotowuje nas do tego etapu miłości, na którym następuje przyzwyczajenie. Może dlatego tak podziwiamy Małysza uprawiającego wielkie wzloty, za nim rozwija się cała flaga polska. Kobiety widzimy w buduarze, a mężczyzn w okopach. To jak się możemy porozumieć?

Hm. Musiała pani kiedyś udawać kobietę w buduarze albo głupszą, niż pani jest, żeby nie onieśmielać mężczyzn?

Udawanie głupszej, niż się jest, to też wykorzystywanie intelektu i bardzo trudna sztuka. Znajomy, francuski dziennikarz mieszkający w Polsce, pisze książkę o odrębnym gatunku kobiet, jakim są dla niego Polki. Zauważył, że u nas dziewczyny nie umieją flirtować. On nosi przy torbie coś takiego plastikowego, przezroczystego, co powinno intrygować wyczulone na szczegóły kobiety. I rzeczywiście, koniecznie chcą wiedzieć, co to jest, a on odpowiada: „To pojemnik na łechtaczkę”. Wtedy dziewczyny kompletnie muruje. Polki reagują lękliwie, paraliżuje je wstyd. To rozgrywka między francuskim libertynem a polską katoliczką. Nie zaczyna się gra słowna, nie ma nawet kpiny czy oburzenia. Cisza jak podczas podniesienia, nietykalnej świętości – seksu. Słowa strasznie dotykają kobietę w Polsce. Nie mówi się o seksie, nie mamy słownictwa. U nas flirt polega na machaniu wachlarzami albo trzepotaniu rzęsami, nie na grze słownej. W miłości wyłączamy intelekt, ograniczamy się do poziomu cielesnego. Bardzo często mi się zdarzało, że mężczyźni, chyba w odruchu obronnym, żeby mnie sprowadzić do parteru, mówili:„Jak będę starszy, to napiszę książkę o tym, co z tobą przeżywam, i w ogóle będę od ciebie lepszy”. Ja się nie pchałam z opowieściami o napisanych książkach. Ale oni uważali, że im zagrażam. Z takich sytuacji natychmiast się wycofywałam. Przecież nie przyszłam z nim konkurować, przyszłam z nim spać. Jeżeli kobieta narusza działkę ambicji, staje się konkurencją i nie ma już mowy o kokieterii. A mnie się wydaje, że najwspanialsza kokieteria jest na polu minowym. Pisząc kiedyś o dwóch łechtaczkach w „Kabarecie metafizycznym”, miałam na myśli dwa języki w rozmowie. Język kojarzy się z łechtaczką, bo jest erogenny, także intelektualnie. W Polsce mamy na języku staropolskie pypcie skromności. Narzeka się na brak literatury erotycznej, a kiedy taka się pojawia, jest uważana za rzecz wstydliwą. Albo landryna, od której robi się niedobrze, albo nic. Nie ma gry pomiędzy partnerami równymi intelektualnie.

A zdarzało się pani być z mężczyznami, którzy nie dorastali do pani intelektualnie – na przykład nie byli intelektualistami?

Tak. To było jednorazowe doświadczenie... jak safari. Ale gdyby potrwało dłużej, wyrosłaby mi broda i zostałabym Hemingwayem. Nie chciałam sobie strzelać na koniec w łeb.

Tak właściwie to co panią pociąga w mężczyznach?

Mężczyzna to nie jest nasz wrodzony wróg. Może jestem w tym nieobiektywna, bo jestem zakochana, zawsze kochałam mężczyzn. Nie da się wyplenić fascynacji, tak jak nie da się z naszych genów wydłubać męskości czy kobiecości. Jesteśmy naznaczeni, imię erotycznej bestii mamy wytatuowane w DNA. Na szczęście nie jesteśmy jednoznacznie męscy czy żeńscy. Skazani na fatum, mamy wolność wyboru: u ludzi erotyka to też umysł, a ten zna nieskończenie wiele niuansów. Mężczyzna to istota mityczna, z brodą. Mocne jak skała ciało i to, co tę męskość symbolizuje – wrażliwy, delikatny penis. Kiedy zobaczyłam pierwszy raz Piotra, szedł w sandałach po zakurzonej drodze. Ciemne włosy splecione w warkocz obijający się o szerokie, oliwkowe ramiona. Pomyślałam o starożytnych postaciach z mitologii. Facetach, z którymi się nie dyskutuje o zasadach, bo one są tak jak oni: realne jak oczywistość, jak kamień. Lubię sztukę neolitu, barbarzyński seks i wierzę w instynkt. Mężczyźni są prymitywni i kartezjańscy. Każdy mięsień do czegoś służy, nic nie jest tylko ku ozdobie czy na zapas. Mieszanka tego jest w meczach futbolowych. Nie są moją pasją, ale oglądam.

Dlaczego?

Z pobudek patriotycznych. Nie, żartuję, kibicuję z reguły tym najładniejszym, długowłosym. To jest moment, gdy obydwoje z Piotrem przeżywamy transgresję i jeszcze się nawzajem podkręcamy. On wchodzi w jakąś ekstazę homoerotyczną, zbratania w walce, a ja patrzę przez 90 minut na piękne, rozemocjonowane ciała i jeszcze sprawiam mu przyjemność, wypytując o zawodników. Małżeńska frajda.

Może się pani przyjaźnić z mężczyznami?

Myślę, że największym przyjacielem kobiety jest penis. On nie kłamie i jest w wiecznym dialogu z nami. Samym mężczyznom zarzucamy przecież kłamstwa i milczenie, nieumiejętność wyrażania emocji. W mężczyznach jest też poezja, inny wymiar. Pojawia się często wbrew nim, niezamierzenie, jak przedwczesny wytrysk.

A potrafi się pani z mężczyznami przyjaźnić bez żadnego erotycznego podtekstu?

Najlepiej mi się przyjaźnić z mężczyznami, którzy byli moimi kochankami. Nie ma wtedy napięcia erotycznego. Wszystko jest jasne: była seksowna bliskość i już jej nie będzie. Ten miniony związek obydwoje nas pozbawił płci, została zażyłość i intymność jak w starych związkach. Nigdy nie mam w przyjaźniach pokusy, żeby wrócić. Po śmierci miłości zaczyna się inna relacja. Mówiąc „kobiety i mężczyźni”, za bardzo kategoryzujemy. Na różnych etapach życia i dla różnych osób można być kimś różnym psychologicznie i erotycznie. To jest cudowne rozchwianie natury ludzkiej. Ewoluując od małp, przeskakując gałęzie i etapy, inteligentnie się rozchwialiśmy w tożsamości i dotąd się bujamy co do tego, kim naprawdę jesteśmy.

W college’u w Stanach 22-letni chłopcy nie usiądą przy stole z dziewczynami. Uważają, że to niemęskie. Oni, ze swoją obsesją męskości a la Dziki Zachód, nigdzie się nie bujają.

Tak jest u mojej córki w przedszkolu.

Amerykanin w ramach flirtu po prostu kładzie kobiecie rękę na pupie. Czyste pożądanie jest jedynym wystarczająco męskim sposobem okazania zainteresowania. Dlatego są chyba najgorszymi flirciarzami na świecie.

Hm, niewiele wiem o Ameryce. Ale mój najwspanialszy romans był z Amerykaninem. Za parę pokoleń rzeczy, o jakich pani mówi, nie będą się chyba zdarzać.

I to będzie lepsze?

Czy miłość romantyczna, którą przeżywamy, jest lepsza od przymusowych związków zawieranych na polecenie rodziny, które były regułą kiedyś? Myślę, że tak. Jeżeli nie możemy być szczęśliwi, bądźmy przynajmniej wolni. Wtedy ustali się równowaga. Nie wiemy, jaka jest prawdziwa natura ludzka, nie wiemy, na czym polega prawdziwa relacja damsko-męska. Możemy ją negocjować albo wymyślać jak Nietzsche nadczłowieka. Ozdabiać albo degradować. Ale pierwszy raz w historii ludzkości to zależy od nas, bez usprawiedliwień. To jest wspaniałe. Dla Polaka tożsamość płciowa, kulturowa jest alibi. Gdyby mu ją zabrać, czułby się chyba bezradny. Prawdopodobnie nawet nie umiałby o tym powiedzieć, bo prawo do szczerości zabrali mu najpierw komuniści, a potem Kościół. Dla mnie takim symbolem siłowania się ze sobą, otwierania niemo ust był pierwszy z pierwszych – premier Jarosław Kaczyński śpiewający hymn Polski. Kim on jest w swoim zakłamaniu, co chce naprawdę powiedzieć? – zastanawiałam się. Wyjeżdżając do Szwecji, mam za każdym razem wrażenie, że wyjeżdżam ze średniowiecza. Erotyzm zastępowano wtedy torturami. Podobny etap mamy w Polsce – to, co wygaduje się o homoseksualizmie, czego uczy się w szkołach o seksie.

Nie tylko Szwecja jest w awangardzie, w awangardzie jest też Nowy Jork. Słuchając moich nowojorskich przyjaciółek i oglądając „Seks w wielkim mieście” – serial, który ogromnie wpłynął na kobiety w Ameryce i nie tylko – mam wrażenie, że kobiety mają dziś więcej wolności, ale w zamian muszą stać się bardziej męskie, twarde.

Jestem optymistką, znajdziemy kompromis. Nasz zachodni schemat mężczyzny i kobiety jest karkołomny. Ale jeśli zapożyczymy wschodni sposób myślenia i na przykład zastosujemy czasami brak wytrysku w trakcie stosunku...

Jak to?

Taoiści radzą powstrzymywać wytrysk, podobno poprawia to stan zdrowia mężczyzny, dodaje sił. W każdym razie wtedy mężczyźnie kompletnie zmienia się chemia. Staje się wrażliwszy – bardzo podobny do kobiety po orgazmie, spragnionej czułości i mogącej znowu się kochać. Ta gra się nie kończy, nawet poza łóżkiem. Może dlatego najbardziej lubię mężczyzn, którzy mają w sobie coś kobiecego. Lubię przebierać ich w damskie ubrania, malować. Kiedy wyjeżdżamy z Piotrem w tropiki, obydwoje przebieramy się w sarongi. Żaden mężczyzna nie wygląda tak seksownie w spodniach jak w sukni, z bransoletkami, naszyjnikiem.

I szuka pani takich, którzy się na to zgodzą? Tak jak tata się godził, żeby pani rozbijała te kryształy?

Nie, oni się nie godzą, tylko to w sobie odkrywają. Zresztą, jeśli mężczyzna nie boi się kobiecości, to znaczy, że nie czuje się zagrożony w swojej męskości. Sądzę, że mój mężczyzna, godząc się na elementy kobiece, jest kwintesencją męskości.