"Złoty wiek" rozpoczyna się w 1585 r., gdy król Hiszpanii Filip II planuje podbój Anglii i osadzenie na tamtejszym tronie swojej córki Izabeli. Tymczasem w Londynie zawiązuje się spisek jezuitów, którzy planują zabić Elżbietę, a jej następczynią uczynić Marię Stuart, królową Szkotów. Świadoma zagrażających jej życiu niebezpieczeństw Elżbieta skazuje Marię na śmierć, co równoznaczne jest z wypowiedzeniem wojny Hiszpanii. Jednocześnie wdaje się w zakazany - i z góry skazany na niepowodzenie - romans ze słynnym podróżnikiem i odkrywcą Walterem Raleighem. Aby utrzymać mężczyznę blisko siebie, Elżbieta rozkazuje jednej z dam dworu, by nawiązała z nim bliski kontakt, skłaniając do porzucenia myśli o ponownej wyprawie do Nowego Świata i pozostania w Anglii.

Reklama

Reżyser Shekhar Kapur najwyraźniej bardzo chciałby, żeby "Złoty wiek" był odnowieniem kina historycznego, obrazem nowoczesnym i jednocześnie nawiązującym do wspaniałych tradycji filmów Laurence’a Oliviera. Jednak to tylko pozory. Druga część "Elizabeth" to raczej oparta na faktach (dość często zresztą bardzo luźno potraktowanych i uzupełnionych wymysłami scenarzystów) opowieść sensacyjno-romantyczna. W efekcie film Kapura utknął w połowie drogi między pseudohistorycznym dramatem a wystawną superprodukcją.

Z pewnością "Elizabeth" robi olbrzymie wrażenie przepychem i pieczołowitością, z jaką odwzorowano elżbietańskie realia. Krytyk z "Los Angeles Times" napisał wręcz, że druga część filmu nadaje nowe znaczenie gatunkowi "dramat kostiumowy". Otóż w wykonaniu Shekhara Kapura jest to po prostu "dramat przede wszystkim o kostiumach". I choć to złośliwość nie do końca zasłużona, to jednak przyznać trzeba, że największe zalety tego filmu są jednocześnie głównym źródłem jego wad. Scenografia, kostiumy, charakteryzacja, rzadkiej urody zdjęcia (ich autorem jest laureat Złotej Żaby na festiwalu Camerimage w Łodzi Remi Adefarasin) - to wszystko zapiera dech w piersiach, budzi podziw i szacunek, ale zarazem przesłania całkowicie istotę rzeczy czyli fabułę. Gdzieś w barokowym niemal przepychu złota i kosztownych tkanin gubi się dramat władzy i namiętności. Podobnie jak w blasku grającej główną rolę Cate Blanchett bledną wszystkie aktorskie znakomitości, a Kapur zatrudnił przecież do filmu wykonawców z najwyższej półki (Geoffrey Rush, Clive Owen, Samantha Morton).

Genialna, zachwycająca, przykuwająca uwagę - o Cate Blanchett w roli Elżbiety można mówić wyłącznie w superlatywach. Rola królowej była w 1998 r. wielkim przełomem dla australijskiej aktorki. Genialna kreacja Blanchett (niewiarygodne, że walkę o Oscara przegrała z Gwyneth Paltrow, która wówczas wystąpiła w "Zakochanym Szekspirze") otworzyła jej szeroko drzwi do Hollywood i drogę do dalszych sukcesów. Niewykluczone, że i powtórka z roli angielskiej monarchini przyniesie Australijce kolejną nominację (notabene drugą może otrzymać za występ w "I’m Not There" Todda Gaynesa, gdzie zagrała... Boba Dylana). Ponownie to gra Cate Blanchett jest największym i niezaprzeczalnym atutem opowieści o Elżbiecie I.

Reklama

Królowa w wykonaniu Blanchett jest dumna i wyniosła, władcza i piękna, budzi jednocześnie respekt, uwielbienie i strach. To jednocześnie zmęczona władzą kobieta pozbawiona prawa do zwyczajnych ludzkich słabości. Musi być silna i nieustępliwa nie tylko dlatego, że jej królestwu zagraża wyniszczająca wojna z Hiszpanią, ale przede wszystkim dlatego, że takie są oczekiwania jej poddanych. Potrafi być okrutna i szlachetna, spokojna i porywcza. W jakiś sposób staje się ucieleśnieniem Królowej - nie tylko Elżbiety, ale idealnej renesansowej monarchini, która całe życie poświęciła swojemu krajowi i swoim poddanym.

Dzięki kreacji Blanchett film wywołał spore ożywienie w Wielkiej Brytanii. Krytycy pisali, że od czasów Laurence’a Oliviera i jego adaptacji Szekspirowskiego "Henryka V" na Wyspach nie powstał film tak jednoznacznie patriotyczny. "Przez ostatnie pół wieku nie powstał film, który pokazywałby Anglię i Anglików w tak heroiczny sposób" - mówił na antenie BBC konserwatywny polityk Michael Gove. Po drugiej stronie oceanu natomiast - niezależnie od mieszanych uczuć, jakie w krytykach wzbudził film - podniosły się głosy, że "Elizabeth: Złoty wiek" to dzieło jednoznacznie antykatolickie. Film porównywano nawet do kontrowersyjnego "Kodu da Vinci", sugerując, że katoliccy księża są w obu produkcjach pokazani jako żądne krwi i władzy potwory. Shekhar Kapur odpierał ataki, twierdząc, że jego film jest przede wszystkim wymierzony we wszelkie formy ekstremizmu, także religijnego. "Mój film to przede wszystkim wezwanie do większej tolerancji" - mówił w jednym z wywiadów reżyser, być może odnosząc się tym samym do krytykujących jego film dziennikarzy.

Niezależnie od kontrowersji religijnych i historycznych "Elizabeth: Złoty wiek" to nie do końca wykorzystana szansa na wielkie kino historyczne. Być może w planowanej już trzeciej części filmu - pokazującej schyłkowy okres rządów wielkiej królowej - Kapur ponownie pokaże, że potrafi z powodzeniem połączyć film historyczny z fascynującą opowieścią o kulisach władzy. Tym razem bowiem chyba za bardzo skręcił w stronę Bollywood (gdzie ponad 20 lat temu debiutował jako reżyser), pozwalając, by wizualny przepych zepchnął na drugi plan ludzkie dramaty. Na szczęście - dla siebie i dla widzów - miał do dyspozycji wielką Cate Blanchett. To dzięki niej "Złoty wiek" na długie lata zapisze się w historii kina.