Magdalena Michalska: Po premierze "Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia" okrzyknięto panią tegorocznym odkryciem europejskiego kina.
Sally Hawkins: Kto by pomyślał (śmiech)! Mam tendencję do bycia bardzo krytyczną wobec siebie i potrafię sama sobie dać niezłego kopa w tyłek. Mam tę wadę, że jak pracuje, widzę wszystkich dookoła, zaczynam ich podziwiać, zachwycam się grą innych aktorów, a w siebie nie potrafię uwierzyć. W przypadku "Happy-Go-Lucky" miałam dodatkowe wątpliwości, jak film zostanie przyjęty, bo z Mikiem Leigh pracuje się dość specyficznie. Nigdy nie wiesz, co właściwie kręcisz, o czym jest film. Znasz zaledwie zarys pierwszej sceny, kiedy przystępujesz do pracy.

Reklama

Do końca zdjęć nie miała pani wyobrażenia, co robicie?
Wiedziałam, jaka jest Poppy, że kocha poczucie humoru, że jej śmiech jest zaraźliwy dla świata, że ma diabliki w oczach. Ale Mike pracuje tak, że musisz się skoncentrować tylko na swojej postaci. Nie ma napisanego scenariusza, nie są rozpisane dialogi. Nie wiesz, czy improwizowane sceny, z których składa się film, zadziałają na widownię. Przez pół roku Mike i ja pracowaliśmy nad Poppy, wymyślaliśmy ją, zastanawialiśmy się, co dała swoim siostrom pod choinkę pięć lat temu, jakie miała kontakty z rodzicami, jakie było jej życie erotyczne. Mike zadawał mi mnóstwo pracy domowej, po czym nie dzwonił tygodniami. Przechodziłam przez piekło, kombinując, co ona myśli. Na szczęście w założeniach filmu Poppy miała być wesołą, towarzyską osóbką. Więc moją pracę domową odrabiałam, łażąc po Londynie, przesiadując w parkach i kawiarniach. Nie wyobrażam sobie tworzenia mrocznej i smutnej postaci dla niego - miesiące spędzone w ciemnych pokojach, by wprowadzić się w agresywny nastrój, by mnie zabiły. Dopiero po sześciu miesiącach tworzenia Poppy mogłam spotkać się z innymi aktorami, którzy też przez ten czas wymyślali swoje postaci. Zaczęliśmy improwizować dialogi, sceny, z których Mike wybierał te pasujące do jego koncepcji filmu. Ale nic nie zapisywał i nie pokazywał aktorom żadnych notatek. Jego asystentka tajemniczo coś zapisywała podczas prób, ale nigdy nie pokazała tego aktorom. My wciąż robiliśmy dowcipy i byliśmy pochłonięci tym światem, tak bardzo, że bałam się w pewnym momencie, że tracimy kontakt z rzeczywistością, pogrążając się w fikcji, którą kreujemy. Według Mike’a praca aktora nie polega na uczeniu się na pamięć, tylko na tym, że ma poczuć to, co robi. On pracuje jak nikt inny, tworzy świat bez żadnych ograniczeń. Pozwala aktorowi ruszyć mózgiem. Sprawia, że stajemy się postacią, którą gramy. Na jego planie nie ma żadnego mizdrzenia się, gwiazdorzenia podglądania poprzedniego ujęcia, by sprawdzić, czy włosy ci dobrze falowały. To zabawa ekstremalna - albo zyskasz wszystko, albo wszystko stracisz. Jego metodę doskonale określił Timothy Spall (grał u Mike’a Leigh we "Wszystko albo nic" - red.) - to przeciskanie Tyranozaura Rexa przez oczka drobnego sitka. Zawsze kiedy się już zrelaksujesz, myślisz, że wyszło, ze dałaś z siebie wszystko, Mike bierze cię na stronę i prosi, czy nie mogłabyś czegoś dodać.

Można więc powiedzieć, że Poppy po części jest panią?
Jest mieszanką osób, które znam, ma trochę ze mnie. Podobnie jak ona uważam, że każdy ma klucz do swojego szczęścia we własnych rękach. Na pewno Poppy nie jest postacią, która powstała na papierze czy w głowie scenarzysty. Zawsze lubiłam rozśmieszać ludzi, jako studentka prowadziłam grupę komików, która improwizowała skecze. Dziwiło mnie, że mogę z tego żyć, bo to czysta przyjemność. Nie wyobrażam sobie bardziej kreatywnej pracy od wymyślania człowieka od początku i dzielenia się jego emocjami z widownią. Dobrzy aktorzy to ci, którzy umieją zarówno rozśmieszać, jak i doprowadzać do łez. Taka chciałabym być. Na razie dobrze idzie mi to drugie.

Po doświadczeniach z Mikiem Leigh wyobraża sobie pani pracę z innym reżyserem?
Ma pani na myśli taką klasyczną pracę, że wszyscy poznają się dopiero w pierwszym dniu zdjęciowym, a po nagraniu biegną gdzieś do swoich spraw? To już chyba dla mnie niemożliwe. Będę się bała, że wszystko wypada sztucznie, nienaturalnie, będzie mnie denerwowało, że nie znam wystarczająco dobrze swojej postaci i innych bohaterów filmu. Bo jak aktor nie wierzysz w swoją postać, to jak widz ma mu uwierzyć? Wszystkie produkcje, w których brałam udział, były podporządkowane terminom, pogodzie, lokalizacjom, wszystko kręcono do góry nogami. U Mike’a pierwszego dnia zaczynasz kręcić pierwszą scenę, a ostatniego ostatnią. Opowieść płynie, żyje własnym życiem. To jest niesamowita podróż. Co ja bez niego teraz zrobię? Będę bezrobotna przez Mike’a (śmiech)!

Reklama