GRZEGORZ BRZOZOWICZ: Wykonawcy z kręgu alternatywy nagrywają piosenki partyzanckie, szlagiery z repertuaru Mieczysława Fogga, a Maciej Maleńczuk wydał album z nostalgiczną dancingową tandetą. Jak czujecie się ze swoimi najnowszymi produkcjami w tym towarzystwie?

Reklama

KAZIK STASZEWSKI*: Nie oglądam się na resztę, z zamiarem nagrania piosenek Silnej Grupy Pod Wezwaniem nosiłem się od lat. Jedyna płyta grupy, wydana w 1970 r., stała w płytotece mojej mamy i już wtedy strasznie mi się podobała. Oprócz specyficznej urody piosenek zapamiętałem też specyficzną atmosferę tego zarejestrowanego koncertu. Audytorium stanowiły wyłącznie studentki pierwszego roku wydziału architektury. Słychać aplauzy, ale takie histeryczne, i wybuchy śmiechu, kiedy panowie świntuszą. Po latach zgadałem się z kolegą, który był chętny do roboty. Dodatkowo oddałem się pod władzę i rozkazy producenta muzycznego, czego nigdy wcześniej nie praktykowałem. Robota poszła lekko, łatwo i przyjemnie, nie to co harówka, jaką mam przy pracy nad nową płytą Kultu. Ale to nie koniec z coverami, chciałbym nagrać jeszcze własną wersję albumu "Pink Flag" brytyjskiego, punkowego zespołu The Wire.

Ty, biorąc się za Osiecką, też wróciłaś do wspomnień?

KATARZYNA NOSOWSKA*: Nie, w ogóle nie zamierzałam nagrać takiej płyty. Agnieszka Osiecka zawsze fascynowała mnie jako zjawisko, rodzaj tajemnicy. Wiele o niej czytałam, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, by dołączyć jej piosenkę do repertuaru Heya, a tym bardziej nagrać album. Zadecydował przypadek, zaproszenie do wzięcia udziału w koncercie ku jej pamięci. Przed występem podchodziły do mnie osoby, które znały Osiecką, i mówiły: "No, no, powodzenia", ale tak naprawdę miały współczucie w oczach: "Bidulko ty nasza, no trudno, co robić, baw się".

Reklama

Ale żeby całą płytę od razu?

K.N.: Nie umiem odpowiedzieć na pytanie: "O co w tym wszystkim chodzi?". Ten projekt nie zaspakaja żadnych ambicji, nie jest spełnieniem marzeń. Padały zarzuty, że zrobiłam to dla kasy. Ale co z tego mogę mieć, kiedy płyty sprzedają się obecnie w mizernych nakładach? Uważam jednak, że wyszła śliczna płyta. Jestem z niej bardzo zadowolona, okazało się, że to pierwszy mój album, który naprawdę podoba się mojej mamie. I nawet słuchając go, zachlipała kilka razy, więc warto było choćby dlatego. Natomiast mój 12-letni syn uważa, że to takie kujawsko-mazurskie.

Czy muzykom rockowym do twarzy z nostalgią?

Reklama

K.S.: 3 maja 1982 r. milicja pobiła mnie podczas demonstracji w Warszawie. Wtedy to było dramatyczne przeżycie, które teraz wspominam z uśmiechem. Kiedyś byliśmy głupsi, ale mieliśmy mnóstwo pozytywnej energii. Zgodziłbym się na odjęcie mi 10 lat wraz z utratą części wiedzy, którą uzyskałem przez ten okres. Stare punkowo-rastfarjańsko-jehowowe czasy wspominam z ogromnym ciepłem i ukojeniem duszy. Tęsknię za okresem, kiedy miałem tyle pary, że ręce mi nie nadążały za tym, co produkowała głowa. Równocześnie gdybym już nie odzyskał tej pary, to specjalnie bym się nie martwił, bo wystarczająco dużo zrobiłem w życiu.

K.N.: Nie jestem nostalgiczna, bo wkładam wiele wysiłku, by nie bywać w tamtych czasach. Strasznie mi zależy, by w końcu poczuć, że jestem obecna teraz i nie chciałabym za żadną cenę cofnąć się do przeszłości.

A czy publiczność nie wymusza na was nostalgicznych podróży przez domaganie się na koncertach starych piosenek?

K.N.: Rozumiem to i szanuję. Nie mogę powiedzieć, bym strasznie nie lubiła śpiewać "Miśki", ale podczas wykonywania tej piosenki, kiedy ludzie strasznie się cieszą, to i ja mam z tego radochę. Natomiast na próbie nie zaśpiewam takiej piosenki. Nie znoszę prób, a tym bardziej takich, kiedy gra się stare utwory, więc nie chodzę na próby w ogóle.

K.S.: Publiczność nie domaga się tylko starych kawałków. Natomiast wiem, że ostatnią dobrą piosenką Kultu jest "Brooklyńska Rada Żydów" z przedostatniej płyty "Salon Recreativo" z 2001 r. Te stare utwory po prostu są fajniejsze, co zrobić.

Jak dogadujecie się ze swoimi młodocianymi fanami?

K.S.: Bez problemu, bo już samo to zajęcie czyni mnie młodym. Traktuję ich jak równolatków, partnerów, natomiast zaczynam bywać świadom swoich 45 lat w kontaktach z równolatkami, choćby podczas spotkań typu nasza-klasa.

Uważacie się za głos młodego pokolenia?

K.N.: Nie mam niczego wspólnego z żadnym pokoleniem. Ciągle tkwię w tych samych tematach, interesuje mnie to, co dzieje się w nas, co jest ukryte w ciele. Świat zewnętrzny średnio mnie pociąga, nie komentuję rzeczywistości. Dlatego na to łapie się i mama, i córka. Ludzie w różnym wieku zaczynają rozważać takie kwestie. Po raz pierwszy zapewne w wieku nastu lat, a potem, jeśli mają na to ochotę, nadal zajmują się takimi problemami. Na przykład ja.

Zdarzają się wam sytuacje, kiedy czujecie brak natchnienia, utratę wiary we własny talent?

K.N.: Mnie na każdej kolejnej płycie coś nie wychodzi, nieustannie prowadzę uporczywą walkę z poszczególnymi wersjami tekstów. Ostatni album Heya wyrzuciłabym cały i na nowo napisała wszystkie teksty. Ale nigdy nie miałam poczucia, że nic kompletnie mi nie wychodzi. Odwrotnie, czuję, że właśnie dopiero teraz, po tylu latach, zwariowałam na punkcie pracy. Strasznie dużo piszę, potrafię rano zrobić kawę, zalec w barłogu na cały dzień i pisać, tak że wieczorem boli mnie zadek i to konkretnie. Dla mnie to nowy stan, w zmęczeniu pracą jest coś szczególnego, bardzo miłego i szlachetnego.

K.S.: Ja odwrotnie. Świeżo po nagraniu płyty zawsze jestem nią zachwycony. Dopiero z czasem nabieram dystansu do tego, co zrobiłem. Pamiętam, że moje najgorsze płyty podczas pierwszego przesłuchania wzbudzały mój entuzjazm. Przez ostatnie dwa, trzy lata miałem zły czas, ale w końcu poczułem, że słabnie to męczące ciśnienie, że coś muszę robić. Ulga nastąpiła po nagraniu płyty z coverami Silnej Grupy Pod Wezwaniem. Uświadomiłem sobie, że nie muszę za wszelką cenę napinać się, by powstała nowa płyta Kultu. Ona się zrobi albo nie. Do tej pory, zachowując odpowiednie proporcje, byłem Mozartem, a nie Salierim. Nie ryłem w materii, aż coś wyszło, tylko tworzyłem pod wpływem natchnienia. Teraz na nie czekam.

W takich momentach artyści ratują się wydawaniem składanek, albumów koncertowych, płyt unplugged. Hey ma to już wszystko za sobą, to może album z orkiestrowymi wersjami starych przebojów?

K.N.: "Unpugged" nie powstało ze względu na naszą twórczą niemoc. MTV zaproponowało taki koncert Kayah, a potem nam. Wyszła z tego płyta, która dobrze nam zrobiła. Natomiast przerwa w działalności Heya była spowodowana moimi solowymi produkcjami. Czekałam na nie siedem lat. Teraz pracujemy nad wspólnym materiałem, ale jeśli okaże się, że nie podoba nam się, to do studia nie wejdziemy. Po raz pierwszy jesteśmy w takiej sytuacji, że nikt na nas nie naciska.

Składankę z przebojami Kultu zapewne wiele osób by kupiło. Również album koncertowy, tym bardziej że wasze trzygodzinne występy zdobyły już kultowy status.

K.S.: Składanki to drenowanie kieszeni słuchacza. Wywodzę się z punkowego etosu i dopóki to ja decyduję o polityce wydawniczej, nie będzie żadnych składanek. Jeśli chodzi o album koncertowy, to sparzyłem się przy "Tan", płycie, która wyszła jeszcze w latach 80. Graliśmy wtedy fenomenalne koncerty, potrafiliśmy dać osiem bisów, a na płycie wszystko to wyszło płaskie, skapcaniałe i w niczym nie oddawało tamtej atmosfery. Może kiedyś będzie koncertówka, nie wykluczam, ale teraz najważniejszy jest premierowy materiał.

Z mnogości projektów, w jakich uczestniczycie, może wynikać, że po prostu nie umiecie odmawiać?

K.N.: Rzeczywiście, nie potrafię powiedzieć "nie", ale potrafię nie odbierać telefonu. Do perfekcji opanowałam używanie guzika "C". Jestem taka silno-słaba, z jednej strony nieśmiała, ale jeśli czegoś nie chcę, to staję się niewyobrażalnie mocna w swoim postanowieniu.

K.S.: Uczę się odmawiać, ale koniec końców nigdy też nie zrobiłem czegoś wbrew sobie. Wszystkie projekty muzyczne poza Kultem powstały w wyniku czyjejś namowy. Teraz jednak odmówiłem Wojtkowi Waglewskiemu. Natomiast swego czasu strasznie nie chciałem podjąć współpracy z Mazzollem i nie potrafiłem tego powiedzieć. Miałem paranoję, całymi dniami rozmyślałem, jak się z tego wykręcić. Jednak na dzień przed sesją miałem proroczy sen. Pojechałem i to było cudowne spotkanie. Jeśli chodzi o naukę nowego podejścia do muzyki, to był to dla mnie krok w kolor.

Jak dobrze można żyć z tego, że jest się postrzeganym jako twórca alternatywny?

K.N.: Nie mam strasznie dużo pieniędzy, ale jestem szczęśliwa, że żyję, robiąc to, co lubię i nie muszę iść na kompromisy. Znam utalentowanych młodych ludzi, którzy w coś wierzą i niestety wmawia im się, że w dzisiejszych czasach trzeba pewne rzeczy zrobić. Przychodzi jakaś pani i mówi, że trzeba się ubrać inaczej albo że trzeba z kimś konkretnym nagrać taką a nie inną piosenkę. Mnie nie puszcza się w radiu, za to gram z Heyem dużo koncertów.

K.S.: Podpisuję się obiema rękami. Na naszej scenie współistnieją dwa odrębne światy. Jeden tworzą rozgłośnie radiowe i telewizje, promowanych tam wykonawców znam z imienia i nazwiska, ale nie z piosenek. Drugi świat nie istnieje w mass mediach, co wcale nie wyklucza sukcesu komercyjnego. Przykład? Kult. To tylko u nas uważa się, że albo jesteś artystą alternatywnym, albo jesteś bogaty. Weźmy Depeche Mode, który z płyty na płytę jest lepszy, cały czas ma kontrakt z niezależną wytwórnią, a działa na obrzeżach świata popu. Z nami jest jak z napojami. Jest Pepsi-Cola i są chińskie napoje, w których takie galaretki pływają. Trzeba jednak wykazać trochę samozaparcia, by je znaleźć.

Żyjecie z koncertów i wpływów z tantiem?

K.N.: No, tak... Czasem piszę felietony do gazet, ale ostatnio coraz rzadziej.

K.S.: Po pierwsze ZAiKS, po drugie koncerty. Tantiemy ze sprzedaży płyt to już przeszłość. Ostatnio dostałem wykaz wpływów ze sprzedaży moich płyt za miesiące letnie i okazało się, że mój dochód ze sprzedaży boksu z pierwszymi trzema płytami Kultu wyniósł 1,84 zł. Dlatego śmieszą mnie pytania: "Czy dla kasy zrobiłeś płytę z piosenkami Silnej Grupy?". Zyski przynosi ZAiKS, bo w naszym kraju działa już około tysiąca stacji radiowych i wiele telewizyjnych, więc niech każda z nich tylko raz dziennie zagra moją piosenkę i już jest z czego żyć.

Czy istnieją rzeczy, których byście nie zrobili w obawie przed utratą szlachetnej pozycji artysty alternatywnego?

K.N.: Miałam epizod z reklamą. Powiedziałam, co chciałam, nikt niczego mi nie narzucał, ale coś mnie w tym uwierało. Jeśli chodzi o nagłe szukanie dużych pieniędzy, to będę jednak obstawiała totka. Teraz wiem, że nie tylko nie muszę takich rzeczy robić, ale też one nie są dla mnie.

K.S.: Bogu dzięki nie muszę w ogóle rozważać takich rzeczy, choć też miałem epizod z reklamą. Przed 20 laty byliśmy z Kultem przez sześć tygodni w Brazylii i tak trochę z nudy zareklamowaliśmy bank stanowy Parada. Dostaliśmy po 50 dolarów na twarz. Natomiast chciałbym zrobić reklamę, ale na moich warunkach. Gdybym dostał taką propozycję, to byłbym skłonny ją rozważyć.

Pytam, bo wszystko wskazuje na to, że świat reklamy będzie wielkimi pieniędzmi już wkrótce nęcił osoby podobne do was.

K.S.: Ależ mnie podchodzili wiele razy, tylko zawsze odmawiałem i w końcu przestali mnie nękać. Zdaję sobie jednak sprawę, że ludzie przychodzą na nasze koncerty między innymi dlatego, że nie ma mnie w reklamie jakiegoś Liptona. Nie potępiam nikogo za udział w reklamach, ale sam we własnym interesie trzymam się od tego z daleka.

K.N.: A co ja mogłabym reklamować? Jak czułabym się, gdyby ktoś kupił jakiś towar dzięki memu udziałowi w reklamie? Wszelkie trudne decyzje negocjuję tylko sama ze sobą. W takich sytuacjach nigdy nie myślę o publiczności czy kimkolwiek innym. Dopiero po tym, jak zrobiłam reklamę pewnej gazety, zaczęłam się zastanawiać nad sensem mego kroku. Wiem natomiast, że nie zagrałabym koncertu przedwyborczego. Nie ma takiej opcji.

Kazik, ty właściwie wystąpiłeś w kampanii przedwyborczej. Książka Mikołaj Lizuta z wywiadami z gwiazdami alternatywy muzycznej pojawiła się przed referendum o wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej i okazało się, że rockowcy prężnie stoją za Zjednoczoną Europą.

K.S.: W trakcie wywiadów Mikołaj tak prowadził rozmowę, że w końcu każdy z nas musiał złożyć deklarację prounijną. Uważałem, że z dwojga złego lepiej wejść do Unii, niż grać rolę outsidera, ale dopiero parę miesięcy po wydaniu książki zorientowałem się, że to była manipulacja.

K.N.: Funkcjonuję w hermetycznym świecie, z dala od wszystkiego. Stąd mam poczucie, że wielcy manipulatorzy nawet nie mają świadomości mego istnienia. Nigdzie nie przynależę oprócz domu, który w tym momencie znajduje się na Gocławiu w Warszawie. Rzadko się stamtąd ruszam. Jeśli przytrafi mi się jakaś obrzydliwa sytuacja, wtedy będę musiała się z tym zmierzyć.

*Kazik Staszewski, legenda polskiej sceny alternatywnej, lider Kultu. Ostatnio wydał solowy album "Silny Kazik Pod Wezwaniem" z piosenkami Kazimierza Grześkowiaka i Tadeusza Chyły

*Katarzyna Nosowska, wokalistka grupy Hey. W listopadzie ukazała się jej solowa płyta z piosenkami Agnieszki Osieckiej