Tytułowy bohater powieści jest potomkiem drobnego szlachcica spod Nowogródka. Przyszedł na świat w 1793 r., czyli w czasie drugiego rozbioru Rzeczypospolitej. Zbieżność dat nie jest przypadkowa. Kłakocki jest bezpaństwowcem, który całe swoje życie podporządkuje poszukiwaniom tożsamości, ale w wymiarze znacznie szerszym niż przynależność narodowa. Ten „kolekcjoner, systematyzator i badacz snów” po studiach na Uniwersytecie Wileńskim zasłynie jako twórca encyklopedii marzeń sennych oraz Białoruskiego Archiwum Snów.

Reklama

Cel i sens życia odnalazł w szaleńczej fascynacji i roztrząsaniu sprawy widmowej, tak jak widmowe i pogmatwane są dzieje części świata, z której pochodził. Ulubionym terminem badawczym Kłakockiego była „etnopatologia”, przez którą rozumiał „etniczne zakrzywienia, wzajemne przenikanie i wpływy” oraz „pewną krzywiznę i nieprawidłowość” lokalnej przestrzeni etnograficznej. „Człowiek kładzie się spać jako Bałt, a budzi jako Słowianin, wychodzi z domu jako Polak, wraca jako Niemiec; otoczenie wciąż usiłuje mu wmówić, kim jest i kim być nie może”.

Kłakocki chciał być wszystkimi naraz i dlatego zbierał, porównywał i opisywał sny jako nieskażone politycznym i narodowym koniunkturalizmem manifestacje indywidualności jednostek. Na starość przestał wierzyć, że żyje na jawie i uznał, że jego życie jest tylko „głębokim, długim, absurdalnym snem, z którego lada chwila przecież się obudzi”.

O barwnym życiorysie Kłakockiego (był m.in. towiańczykiem i powstańcem listopadowym) dowiadujemy się z drugiej ręki. Kunsztownie skomponowana książka Babkoua jest gatunkową hybrydą. To literacki palimpsest, w którym dzieje tytułowego bohatera pojawiają się w zapiskach, badaniach i życiorysach innych postaci. Pisarz bawi się słowem, żongluje konwencjami, miesza style i gatunki – mamy tu fabułę, dziennik, traktat filozoficzny, rozprawę o naturze historii i bildungsroman w jednym. W sensie fabularnym lwia część książki Akcja XVIII i XIX wieku rozgrywa się w latach 30. oraz 90. XX wieku, wśród białoruskiej inteligencji. Tutejsi literaci i naukowcy cierpią na duchową schizofrenię, są rozdarci między kulturą Wschodu i Zachodu, białoruskością, polskością i rosyjskością. Nic dziwnego, że niespełna 150-stronicowe dziełko Babkoua, którą obwołano pierwszą powieścią postmodernistyczną, napisaną w języku Janki Kupały. Na Białorusi publikacja, interpretowana jako zapis doświadczeń zapomnianej przez świat części Europy oraz wyrafinowany pamflet na reżim Łukaszenki i białoruską duchowość, została wydana w nieoficjalnym obiegu. Żeby uniknąć ingerencji cenzury, której podlegają tytuły wydane w nakładzie 300 egzemplarzy, wydrukowano 299 sztuk „Adama...”. Samego zaś autora (rocznik 1964), filozofa, tłumacza, undergroundowego rockmana i podróżnika, porównywano do Cortazara i Borgesa. Nie bez słuszności.

Reklama