To nie tak miało być. Po opublikowaniu w 1974 roku powieści „Patrz na te arlekiny” Nabokov usiadł niemal od razu do pisania nowej książki. Nalegał nawet na wydawcę, by z opublikowaniem „Arlekinów” nie czekał, bo kolejna rzecz będzie niebawem gotowa, a niekorzystne byłoby dla autora, gdyby niemal w tym samym czasie w obiegu pojawiły się dwie jego, dosyć zbliżone rozmiarem, pozycje. Pisanie „Oryginału Laury” sprawiało podobno Nabokovowi szczególną przyjemność – w listach nadmieniał, że pochłania go całkowicie, wobec procesu tworzenia świat zewnętrzny traci znaczenie.

Reklama

1 maja 1976 roku Nabokov we własnym domu w szwajcarskim Montreux potknął się i trafił do szpitala ze wstrząsem mózgu. Od tej pory rozpoczął się ostatni etap w życiu pisarza, naznaczony przeczuciem bliskości śmierci, co nie oznaczało jednak zaprzestania pracy nad książką. Kiedy się czyta to, co zostało z „Oryginału Laury”, widać wyraźnie, jak życie, a dokładniej mówiąc: umieranie, stopniowo zaczyna wygrywać ze sztuką.

Nieskazitelne frazy autora „Pnina” tracą swą doskonałą formę, zapiski – do niedawna spójne – ostatecznie się rozsypują. Gubi się gdzieś struktura przyszłego utworu, wypierana przez odpryski myśli Nabokova, niemożliwe już do złożenia w całość. Są w tym szkicowniku mistrza zdania swą siłą onieśmielające, ale nietrudno znaleźć i fragmenty, których już nie udało się okiełznać typową dla twórcy żelazną formą.

Dla kogoś, kto na pamięć zna najważniejsze książki autora „Zaproszenia na egzekucję”, „Oryginał Laury” właśnie dlatego będzie przeżyciem absolutnie wyjątkowym. W powszechnej świadomości jest przecież Nabokov niepodzielnym władcą dwóch języków – rosyjskiego i angielszczyzny. Pisarzem, który narracyjną strukturą takiej na przykład „Ady” rzucał wyzwanie Proustowi i Joyce’owi. A tu w kawałkach może najbardziej dojmujących, bo pisanych pod pręgierzem śmierci, ów władca musi abdykować, kunszt ugina się pod ciężarem gasnącego życia. Kolejne oderwane od siebie frazy jak drobne kamyki, które wpadły do oka. Uwierają, nie dają spokoju, bolą.

Reklama

Nabokov kazał zapiski do „Oryginału Laury” spalić. Syn pisarza Dmitri prośby nie posłuchał i w końcu rzecz ogłosił. Wśród znawców trwają spory o literacką wartość niedokończonej powieści. Zgoda, nie jest to utwór na miarę „Ady” ani tym bardziej „Lolity”. Niemniej przegląda się w nim poprzednia twórczość pisarza. Bardziej obeznany z nią czytelnik w bohaterce, Florze, rozpozna konglomerat Lolity i Ady, w starym Hubercie Hubercie – Humberta Humberta.

Ale nie to w „Oryginale Laury” robi największe wrażenie. W krótkich, pisanych, jakby autorowi kończył się oddech, zdaniach znajduje się bowiem często esencja literatury. Przed oczami stają mi obrazy z „Końcówki” Becketta – unieruchomiony na wózku Hamm. Nabokov, któremu śmierć zagląda w oczy, jest jak Beckett właśnie. On, który niegdyś smakował życie, utracił wszelkie złudzenia. Zostały urywane słowa. Nie do usunięcia. Muza wydała „Oryginał Laury” olśniewająco. Dostajemy do rąk kopię brulionu Nabokova. Zapisał materiał do swojej książki na 138 ponumerowanych fiszkach i wszystkie one zostały tu pieczołowicie zeskanowane. Słów jest niewiele, dlatego tańczą po stronie, jakby każde domagało się osobnego namysłu. Można z bliska analizować charakter pisma Nabokova, patrzeć na poprawki i skreślenia – poczuć, że się po latach zostało dopuszczonym w obręb procesu twórczego wielkiego prozaika. Choć to tylko krótkotrwałe złudzenie.