Oto wnuk snuje opowieść o swoich dziadkach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale mamy drugą połowę XXI wieku, Polska jest zrujnowana po kolejnej wojnie, ogarnięta permanentnym kryzysem, a wspomnienia nieco zdziczałego wnuka dotyczą czasów nam współczesnych.

Reklama

W zapowiedziach dało się słyszeć porównania "Nagrobku z lastryko" z "Możliwością wyspy" Michela Houellebecqa. Istotnie, podstawowy pomysł wydaje się niemal ten sam - zakładając, że Varga zaczął pisać swoją książkę, zanim ukazała się powieść Houellebecqa, miał prawo być niezadowolony, kiedy wyszło na jaw, co wypichcił francuski gwiazdor za milionowe honorarium.

Ale powiedzmy szczerze, podobieństwo jest tu czysto mechaniczne i dotyczy samej konstrukcji fabularnej. Poza tym mamy same różnice: Houellebecq, parodiując Ewangelię, z zimną krwią rozpracowuje ideę nieśmiertelności, Varga tapla się w fizjologii powolnego umierania.

W "Możliwości wyspy" pojawia się realna, choć ekstrawagancka prognoza przyszłych zdarzeń, w "Nagrobku z lastryko" nie ma zaś mowy o jakimkolwiek futuryzmie. Wręcz przeciwnie, to cały czas ta sama piosenka z nieco namolnym refrenem: polski syf i nonsensowne bohaterstwo trwać będą po kres dziejów.

Reklama

Wreszcie kwestia dystansu. Po to właśnie pisze się powieść z narratorem ulokowanym w przyszłości, żeby spojrzeć na nasze życie z odpowiednio dalekiej perspektywy. Houellebecq jest w tym wyrachowany i złośliwy. A Varga? Czy ów dystans w ogóle udaje mu się uchwycić?

Otóż niekoniecznie. "Nagrobek z lastryko" to, mimo pozorów autoironii, historia skrajnie sentymentalna. Porównania bywają zaś zwodnicze. I nawet pojawiający się w obu książkach pies - symbol niewinności i dobroci - niczego w tej sprawie nie zmienia.

W kwestii udanej i przemyślanej krytyki cywilizacji książka Vargi generalnie zawodzi, choć najwyraźniej miała takie ambicje. Jako satyra na konsumpcjonizm, korporacje, polskość, religijność czy rodzinę grzeszy wtórnością. Ile razy można jeszcze czytać o rozterkach pracownika wielkiego koncernu? Czy koniecznie potrzebna nam następna pomidorowo-ziemniaczana krytyka życia rodzinnego, skoro Marek Koterski zrobił to i trafniej, i lepiej? Na co komu kolejne niepokalane poczęcie i kolejna Matka Polka?

Reklama

"Nagrobek z lastryko" broni się tam, gdzie dotyka spraw najbardziej osobistych. Przede wszystkim Varga potwierdza renomę znakomitego portrecisty charakterów. Postać dziadka Piotra Pawła (stanowiącego w pewnym sensie alter ego autora) to jedna z ciekawszych kreacji w polskiej literaturze ostatnich lat. Ten kompulsywny obżartuch pogrążony w ciągłej walce z żołądkiem i pęcherzem, nieudany kobieciarz, nieuleczalny nałogowiec, niedokończony buntownik i zawiedziony konsument budzi tyleż zażenowanie, co sympatię - opisany czule, z wdziękiem i sentymentem.

Równie ciekawą osobą wydaje się jego małżonka, Anna (powieściowa babcia), osoba chłodna, wyrachowana, uporządkowana, cierpiąca we wściekłym milczeniu. Łączy ich tylko jedno: są skrajnie nieszczęśliwi. Varga z upodobaniem pisze tu o sprawach najtrudniejszych - nieubłaganym upływie czasu, rozpaczliwym lęku przed starością, śmierci miłości i bliskości, umieraniu ciała. Mówi szczerze: życie tak czy inaczej będzie zmarnowane, a skończy się boleśnie i bez sensu. Ale zmarnować można je na dwa sposoby - na męczennicę i na żarłoka. Z tej drugiej postawy pozostanie choć trochę przyjemności.

I tu docieramy do sedna sprawy. Traktowanie tej powieści wyłącznie jako dzieło literackie, w kategoriach czysto estetycznych, byłoby czystą hipokryzją. W końcu chodzi również o mój nagrobek. I Twój też, czytelniku.


"Nagrobek z lastryko"
Krzysztof Varga, Czarne 2007