Czy Irlandzcy pisarze są skazani na emigrację?

Timothy O'Grady: Irlandia była angielską kolonią eksploatowaną do granic możliwości, rolniczym krajem, gdzie w małych domkach żyły wielodzietne rodziny. W okresie wielkiego głodu lat 50. XIX wieku populacja zmniejszyła się z dziewięciu milionów do sześciu i pół. Ludzie rodzili się już z przekonaniem, że trzeba emigrować. Wyjeżdżali zarówno chłopi, jak i wielcy pisarze. Oscar Wilde czy James Joyce potrzebowali wielkiej sceny, przestrzeni do tworzenia. A zwykli ludzie szansy, by przeżyć.

Pan urodził się już w Stanach.

Reklama

W książce nie ma mojej opowieści. Nie cierpiałem, nie pracowałem na farmach, w fabrykach. Zebrane historie raczej przypominają wybory i przygody mojego dziadka, który wyemigrował do USA. Na pomysł książki wpadłem, kiedy mieszkałem w Londynie i słuchałem opowieści starych Irlandczyków. Myślałem, jak je ocalić.

Dlaczego spisał pan opowieści ludzi, którzy wyjechali z Irlandii w latach 50. XX wieku, a nie dzisiejszych emigrantów?

Spotkałem wielu ludzi, którzy mają po 70 lat i więcej. Mają za sobą bardzo trudne emigracyjne doświadczenia, ale w ich pamięci pozostają tylko lata dzieciństwa spędzone w Irlandii. Książka zresztą rodziła się w dziwny sposób. Najpierw były fotografie Steve'a Pyke'a, na nich ludzie, Irlandia. Wszystko pokazane z niebywałą intensywnością. Do nich dopisałem opowieść. Odwiedzałem schroniska, domy starców i rozmawiałem z ludźmi o ich doświadczeniach. Nie używałem dyktafonu. Wszystko starałem się zapamiętać. Ostatecznie zdjęcia stały się - jak to zgrabnie określono - podświadomością powieści. To rodzaj więzi, który trudno wytłumaczyć.

Joyce powiedział, że gdy opuści się Irlandię, nie ma do niej powrotu.

Reklama

Istotnie, wszyscy, z którymi rozmawiałem, wyjechali z Irlandii w wieku 16-17 lat i myśleli, że wrócą tam, kiedy stuknie im 60. Ale nie zrobili tego, bo w tym czasie zmienili się nie tylko oni, ale również ich pierwsza ojczyzna. Pozostały im tylko wspomnienia. Niezależnie od tego, jak biedne mieli dzieciństwo, tęsknili za nim. Jedynie marzenia dawały im poczucie stabilizacji w Anglii - kraju, którego nigdy nie potrafili zrozumieć.

Pańska książka miała pomóc odzyskać Irlandczykom pamięć?

"Umiałem czytać niebo" to raczej propozycja dla tych Anglików, którzy nie wiedzą, kto zbudował drogi, którymi jeżdżą, czy domy, w których mieszkają. A przecież tę powojenną Anglię zbudowała irlandzka emigracja. Książka została odebrana jako głos pokolenia, które milczało z powodu wstydu i poniżenia. Nie chciałem być jego rzecznikiem, to stało się mimowolnie. Nasza sytość prowadzi do zaniku pamięci. Angielski pisarz John Berger powiedział, że nawet w świecie pozornego bogactwa nie ma zainteresowania zmarłymi, nikt nie dba o cmentarze. Jednak najbardziej irytujące są próby politycznej manipulacji pamięcią.