Kolejna po "Dwanaście" odsłona przygód niejakiego mistrza, przed laty gwiazdora PRL-owskiego kina dziecięcego, dziś już cokolwiek podstarzałego i nadwerężonego z powodu nadmiernych skłonności do mocnych trunków, pozwala z całą pewnością stwierdzić, że proza Świetlickiego jest co najmniej tak samo znakomita jak jego poezja. Zresztą - pomiędzy jedną a drugą istnieje w twórczości autora "Zimnych krajów" doskonałe kontinuum. Spora część zdań w "Trzynaście" to właściwie gotowe wiersze, a unosząca się spomiędzy kart tej książki dekadencka aura rozpaczy, absurdu i nieokreślonej nostalgii podsycanej czasem (a czasem chwilowo unicestwianej) alkoholowym zamroczeniem, kojarzyć się może ze wszystkim tylko nie z regularną narracją charakterystyczną dla powieści popularnych. Z drugiej strony niewątpliwym uproszczeniem byłoby przyjąć, że konwencja kryminału służy Świetlickiemu wyłącznie za sztafaż, dzięki któremu realizuje on jakieś zupełnie inne, bardziej ambitne i wzniosłe artystyczne cele. W ogóle jakakolwiek próba jednoznacznej gatunkowej kwalifikacji "Trzynaście" (oraz "Dwanaście") skończyć się musi w najlepszym przypadku dezorientacją, w najgorszym zaś - dojmującym poczuciem krytycznoliterackiej klęski.

I bardzo dobrze. Tam, gdzie uczeni anatomowie literatury konfrontują się z bezradnością swoich lśniących jak skalpele kategorii, tam wytrawni czytelnicy doświadczają zazwyczaj głębokiej lekturowej satysfakcji. Jej źródłem jest w przypadku Świetlickiego między innymi niesamowita wręcz umiejętność budowania kompletnych ludzkich portretów za pomocą kilku naprędce rzuconych słów, kilku wyszczególnionych od niechcenia niuansów. Narrator "Trzynaście" jest niezwykle oszczędny, można powiedzieć, że cechuje go wręcz językowa asceza, mówi bowiem przeważnie krótkimi, urywanymi zdaniami. Mimo to z owych precyzyjnie wybranych fragmentów wyobraźnia natychmiast, niemal automatycznie, układa pełnokrwiste postaci. Parada indywiduów przewijających się przez powieść krakowskiego poety to wprawdzie istne bestiarium rodem z nocnych koszmarów. Ale koszmarów niepokojąco prawdziwych, z gatunku tych, które jeszcze długo po obudzeniu zakłócają zdolność do jasnego wytyczenia granic pomiędzy jawą a snem. Bo też i w świecie prozy Świetlickiego te granice faktycznie są bardzo płynne, nie tyle ze względu na wyraźnie deliryczny stan świadomości głównego bohatera, ile ze względu na jego bardzo osobisty, czy raczej bardzo osobny, punkt widzenia, z perspektywy którego śledzimy całą akcję. A punkt ten daje widok na rzeczywistość dokumentnie groteskową - przepełnioną drobnymi cwaniakami, zmanierowanymi karierowiczami gotowymi dla finansowych albo erotycznych gratyfikacji przekroczyć każdą moralną barierę, natchnionymi własną pychą pseudoartystami, kobietami fatalnymi, egzaltowanymi paniami i panami żądnymi medialnego (i każdego innego) sukcesu...

Kryminalna intryga w "Trzynaście" - tajemnicze morderstwo młodej dziewczyny, w które mistrz zostaje wplątany, jego ucieczka do znienawidzonej Warszawy oraz krążący wciąż wokół rosyjscy bandyci - jest, powiedzmy to otwarcie, równie groteskowa jak cała reszta. Ale właśnie dokładnie o to, mam wrażenie, chodziło Świetlickiemu. Dlatego ocenianie tej książki tak jakby była klasyczną powieścią sensacyjną jest kompletnie bez sensu. Ktokolwiek tak czyni, nie wyczuwa gryzącej ironii przenikającej każde zdanie "Trzynaście". Ironii, dodajmy, naprawdę najwyższych lotów.

Marcin Świetlicki "Trzynaście" , EMG, Kraków 2007





Reklama