Ojciec, emeryt po siedemdziesiątce, oprowadza po zoologu wycieczki z Usti nad Łabą, tudzież specjalistyczne ekskursje holenderskich turystów. Jego synowi stuknęła czterdziestka. W czwartkowe, sierpniowe popołudnie wyruszają na przechadzkę krętymi ścieżkami Pragi. I tysiąckroć wydeptanymi ścieżkami tych samych rozmów.

A czego w tych rozmowach nie ma... Jest wszystko. Przedwojenny Zagrzeb i współczesna Praga - megalomańsko wielkie bulwary i cuchnące zaułki. Przeszłość i teraźniejszość. Bo dawniej nazwy sklepów były zrozumiałe, a dzisiaj - Raj Drewna i Jajcarskie Gadżety. Wielka historia XX w. - wojna na Bałkanach, rosyjskie czołgi na ulicach Pragi w 1968 r. I historia rodzinna - dziadek, który przed wojną wyemigrował do Chorwacji, babcia, która uwielbiała marszałka Titę, bo tak jak ona ubierał się na biało, i jeszcze matki, żony, kochanki. Gazetowe newsy o odkryciu nowego gatunku głowonoga i drobne sprawy dnia powszedniego.

W historyjkach "O rodzicach i dzieciach" powaga miesza się z ironią, groteskowa wesołkowatość z krwawą makabreską. Środkowoeuropejska melancholia - powiedziałby czeski eseista Josef Kroutvor. Ot, niewyszukane życie "u schyłku przewspaniałej ery gatunku homo sapiens" - mówi trzeźwo Emil Hakl. Bo jego opowieści przyjmują cechy nieupozowanej zwyczajności i powszedniości. Ten autor po mistrzowsku przekłada tajemnicę wszystkich spraw tego świata na kolokwialne, potoczne metafory. Albo na dosadny język knajpianego, plebejskiego ględzenia zakrapianego jałowcówką i "piweńkiem pilznerkiem".

Na koniec pora zapytać o morał. Emil Hakl mówi tak: Wciąż czekamy, aż stanie się COŚ. Ale czekamy na próżno. Bo wszystko, co się wydarzy, od razu stanie się spowszedniałą rzeczywistością. Innego świata nie będzie. Trzeba normalnie żyć, i już.

Bez dwóch zdań - czeskiej literaturze znów się poszczęściło.

Emil Hakl, O rodzicach i dzieciach, Pogranicze 2007









Reklama