Wygląda na to, że najbardziej żywotnym mitem współczesnej popkultury nie jest rycerz - jak chciałby Lucas w "Gwiezdnych wojnach" - ale poszukiwacz prawdy zdefiniowany przez Hammetta i Chandlera . Nie bez znaczenia pozostaje warstwa estetyczna - głębokie zakorzenienie się brudu w naszej rzeczywistości i sprzeciw wobec plastikowego świata prostych przyjemności. Prawda wymaga poświęceń i trudno znaleźć w niej coś przyjemnego.

Reklama

Współczesna żywotność figury Chandlerowskiego detektywa pozostaje bezdyskusyjna, ale wydawać by się mogło, że sceneria "Żegnaj laleczko" nadaje się do wymiany. Marlowe zresztą czułby się dobrze pewnie i w kosmosie. Chyba że idziemy w autoparodię. Hiszpański duet Canales/Guarnido świadom stereotypowości świata, o którym opowiada, bierze ją za dobrą monetę. Skoro role są rozdane, trzeba je tylko wzmocnić i skupić się na właściwej historii - dlatego bohaterowie "Blacksada", choć ludzcy aż po nerwy, gęby mają zwierzęce.

Takie wizerunki postaci służą podkreślaniu charakterów, a może raczej funkcji społecznych. Kot i prywatny detektyw wyróżniają się niezależnością, pies to urodzony glina, a skoro sowy są mądre, to robią w nauce. Guarnido znakomicie czuje się, kreśląc ruch i drugie plany. Znamiennie, że talent zawodzi go w przypadku kobiet, jakby futrzaste kanony nie przystawały do naszych standardów urody - zwierzęcość w fizys prześlicznej kotki jest właściwie namiastkowa.

Tradycją "Blacksada" jest odnoszenie się do prawdziwych wydarzeń sprzed półwiecza - tym razem polityki jest więcej niż kiedykolwiek. Scenarzysta usiłuje bowiem skontrastować polowanie na komunistów - prawdziwych lub pofarbowanych - które amerykańskim elitom zafundował senator McCarthy, z zatrudnianiem hitlerowskich naukowców, żeby podłubali sobie przy bombie atomowej. Ameryka odrzuca ideologię totalitarną, a z drugiej strony przyjmuje byłych hitlerowców, tych samych, którzy słali rakiety na Londyn.

Reklama

Z tego gęstego tła wyłania się historia szpiegowska, a w samym jej środku ląduje tytułowy Blacksad, prywatny detektyw w postaci czarnego kocura. Jak u Chandlera - proste zlecenie stawia na jego drodze przyjaciela z przeszłości oraz piękną kobietę, następnie wkręca Blacksada w świat elit sztuki i polityki, by na koniec ulokować go w centrum szpiegowskiego cyrku. Nic nie jest takie, jakim się wydaje, a cała opowieść układa się w moralitet. Zwraca uwagę niejednoznaczne, refleksyjne zakończenie. Owa niejednoznaczność jest pochodną niechęci Guarnida do wypowiadania łatwych sądów o ludziach i ideach, którymi zwykli się krępować.

Za międzynarodowym sukcesem "Blacksada" stoją nie tylko świetne historie i medalowo skrojone postaci, ale i poczucie humoru, nienachalnie wplecione w scenariusz. Drugi plan, gdy Blacksad spaceruje przez uniwersytet, to absolutne mistrzostwo, świetny jest też dalmatyńczyk komunista paranoik. "W głębi duszy jesteś przesądny" - mówi ukochana naszemu detektywowi. "A może być inaczej, skoro jestem czarnym kotem?" - pada odpowiedź. Takich kwiatków jest pełno, w dodatku całość zmontowano tak sprawnie, że poprzestanie na jednej lekturze wydaje się niemożliwe.



"Blacksad. Czerwona dusza"
Juan Díaz Canales, Juanjo Guarnido, przeł. Maria Mosiewicz, Egmont 2007