John Fante to postać wyjątkowo pechowa. Przez całe życie marzył, że ktoś dostrzeże jego powieści. By się utrzymać, chałturzył, pisząc scenariusze do zapomnianych już hollywoodzkich produkcji. Kiedy uznanie wreszcie nadeszło, Fante poważnie zachorował, stracił obie nogi oraz wzrok, a wkrótce potem umarł. Wygląda na to, że nad pisarzem klątwa ciąży do dziś. Ostatnio objawiła się poprzez film "Pytając o miłość" z Salmą Hayek i Colinem Farrellem w rolach głównych. Obraz nakręcony na podstawie "Pyłu" Fantego okazał się gniotem. Tego samego nie da się na szczęście powiedzieć o książkach pisarza o włoskim rodowodzie. A jednak w Polsce ukazuje się dopiero druga powieść zmarłego 24 lata temu autora.

"Bractwo winnego grona" nie jest dziełem wybitnym. Jest zręcznie napisaną opowieścią o zanikającej Ameryce imigrantów, o konfliktach, które prowokują jej mieszkańcy, i o tak pożądanej przez nich tożsamości.

Znany pisarz Henry Molise wyrusza ratować małżeństwo rodziców. Nie zdaje sobie sprawy, że domniemany kryzys to tylko pretekst, za sprawą którego ojciec chce go namówić na wspólną robotę - budowę wędzarni w górach. Ojciec kamieniarz, włoskie korzenie, pisarstwo - to wątki z biografii Fantego. Nie wiadomo, na ile zmyślone, a w jakim stopniu prawdziwe.

Mniejsza o to. "Bractwo winnego grona" i tak jest przekonującym obrazem Ameryki sprzed 30 lat. Pisarz umiejętnie skupia się na konfliktach wyniszczających amerykańskie społeczeństwo, poczynając od sporu między katolikami a protestantami, na uprzedzeniach w stosunku do Włochów kończąc. Fante tłumaczy, że Stany to faktycznie wiele narodów, ale jeśli chce się żyć w tym kraju, nie ma co liczyć na barwną wielokulturowość. Raczej na równanie do jednego (niskiego) poziomu. Winą obarcza głównie urodzonych już tam potomków imigrantów, pierwsze pokolenie, które nie pamięta swojej ojczyzny i właśnie dlatego próbuje uciec od niej jak najdalej. Bo korzenie stają się dla nich balastem.

"Bractwo winnego grona" to także ciepła historia rodzinna. Syn i stary, umierający ojciec spotykają się po latach, by wyjaśnić to, co niewyjaśnione. Nie słowami, a zwykłym przebywaniem ze sobą przez parę dni poza zgiełkiem miasta, codziennym życiem, przy pracy, winie i skąpych rozmowach. Ojciec to zdecydowanie antypatyczny typ. Co innego syn - najnormalniejszy i najprzyjemniejszy z całej rodziny. Ten wątek również wypada u Fantego ciekawie - nie jest melodramatyczny, pociąga szorstkością i bezpośredniością. Pisarz odkrywa rany sprzed lat, tworzy też nowe dzisiaj. Z tej historii nikt nie wyjdzie cało.

Wszystko to czyni z powieści historię smutną, choć nie melancholijną. Bez wątpienia byłaby ona niezłą podstawą do filmowego scenariusza. Trudno byłoby jednak za Charlesem Bukowskim powtórzyć: "Fante był moim bogiem". Był po prostu niezłym pisarzem.

"Bractwo winnego grona"
John Fante, przeł. Magdalena Koziej, G+J 2007












Reklama