Anna Sobańda: Badania czytelnictwa za rok 2015 wykazały, że ponad 60% Polaków w minionym roku nie przeczytało ani jednej książki. Czy to jest powód do niepokoju?

Dużym powodem do niepokoju jest to, że zainteresowanie książkami spada. Ja biłam na alarm już w momencie, gdy Polacy czytali 1,5 książki rocznie, a w tej chwili czytają niecałą książkę rocznie. Sądzę, że ma to ogromny wpływ na to, co się obecnie dzieje u nas w kraju.

Reklama

Jaki wpływ ma pani na myśli?

Polacy nie czytają, co skutkuję słabą znajomością prawa, sytuacji ekonomicznej czy kultury. W każdej dziedzinie życia potrzebne jest czytelnictwo. Od wielu lat mówi się w Polsce o innowacyjności. Nie ma jednak innowacyjności bez humanistyki. Z tego co wiem, a interesuję się ekonomią i finansami, ekonomiści studiują ostatnio drugie, humanistyczne kierunki. Starają się bowiem nie zamykać w jednej dziedzinie. By być innowacyjnym, trzeba mieć otwarty, żywy umysł, a żywy umysł to efekt czytania książek.

Reklama

Jak zatem sprawić, by Polacy więcej czytali?

Trzeba zaczynać od podstaw. W małych miastach, miasteczkach powinny być kluby książki i biblioteki. U nas tego brakuje, zupełnie nie rozumiem dlaczego. W innych krajach ludzie czytają kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt książek rocznie, a przecież my nie jesteśmy narodem głupszym od innych. Ale będziemy, jeśli sytuacja się nie zmieni. Polacy często tłumaczą tę sytuację zachłyśnięciem się nowościami po upadku komuny. To nie jest prawda, bowiem w Czechach, Rumunii i na Węgrzech czyta się znacznie więcej niż w Polsce. Musimy to naprawiać i nie mówię tego z punktu widzenia pisarki, która zarabia na czytelnictwie - akurat moje książki sprzedają się nieźle. Wspaniała była np. akcja "Cała Polska czyta dzieciom". Od takich właśnie inicjatyw będzie zależało czytelnictwo.

Może Polakom brakuje dobrego przykładu?

Reklama

To również jest problem. Jeśli nigdy nie widzimy żadnego polityka z książką w ręku, to czego mamy się spodziewać po społeczeństwie? Ludzie widzą teraz, że można objąć jakiś urząd, zostać dostojnikiem partyjnym czy państwowym, nie czytając. Wiele jest do zrobienia także w świecie kultury i popkultury. Gdyby idole młodzieży pokazywali się z książkami, może i ich fani częściej by po nie sięgali. Trzeba wprowadzić modę na czytanie.

Badania czytelnictwa pokazują jednak, że wiele osób ostatnią książkę przeczytało w szkole lub na studiach. Skończyli naukę, to przestali czytać.

To jest efekt nikłej świadomości tego, jak czytanie książek potrafi być przydatne. Ludzie narzekają na przykład, że mają problem ze znalezieniem pracy, a do tego potrzeba przecież indywidualnej innowacyjności, którą wyrabia właśnie czytelnictwo. Polacy nie doceniają czytania książek, to jest niepokojące.

Jak ocenia pani kondycję polskiej kultury?

Nie jest z nią bardzo źle. Mamy wspaniałe osiągnięcia w muzyce, które sama podziwiam, bywając w filharmonii. Podobnie jest w plastyce. Kłopot jest, jak już mówiłyśmy, z czytelnictwem, mam jednak nadzieję, że sytuacja się poprawi. W ogóle sądzę, że nasza kultura mogłaby się mieć lepiej. Należałoby na tę dziedzinę przeznaczyć więcej środków niż do tej pory, bądź lepiej te środki rozdysponowywać.

Czy dostrzega pani dobrą zmianę w kulturze za nowych rządów?

Niestety nie mogę powiedzieć niczego dobrego na ten temat. To są ciągłe utarczki, w których chodzi o to, by wygrać coś od kogoś. Zapomina się przy tym o kulturze, która jest moim zdaniem najważniejszym dobrem wspólnym, jakie można sobie wyobrazić. Właśnie dlatego musi być dostępna dla wszystkich. Każda władza powinna postawić na rozwój i pracę od podstaw.

Nowa władza często używa pojęcia „kultura narodowa”. Czy to jest dobry kierunek?

Kultura narodowa nie jest niczym złym. Ona jest we wszystkim, co w naszym kraju powstaje. Jeśli ja piszę książkę i jestem Polką, to moja książka należy do kultury narodowej, nawet jeśli nie dotyczy historii bitwy pod Grunwaldem. Chodzi jednak o to, by nie zagłaskać na śmierć. Już komuna usiłowała nam wciskać swoją historię, teraz mamy powtórkę. Nie można tworzyć własnej historii, bo to nie jest już historia. Ona powinna być możliwie najbardziej obiektywna. A żeby była narodowa, wcale nie musi być sfałszowana. Takich rzeczy robić nie wolno.

Czy pani zdaniem wypowiadanie się artystów na tematy polityczne może im szkodzić? Podaje się ostatnio przykład Krystyny Jandy, której teatry dostały mniejsze dofinansowanie ponoć właśnie z powodu nieprzychylnych nowym władzom wypowiedzi aktorki.

Listy, które piszemy, pod którymi ja sama często się podpisuję, mogą nam szkodzić. To widać na przykład w telewizji publicznej, w której diametralnie zmienił się zestaw gości. Sama miałam takie przygody, że zostałam zaproszona do udziału w jakimś programie i te zaproszenia zostały odwołane. Tymczasem telewizja publiczna powinna być oazą kultury, powinna być bardzo profesjonalna i zróżnicowana. Nie można dopuszczać do polaryzacji, w której "my mamy naszą telewizję, a wy macie swoją". To się musi skończyć i ja wierzę, że się skończy, tylko później trzeba będzie to wszystko długo odbudowywać.

Angażowanie się w politykę oczywiście szkodzi artystom, ale nie możemy milczeć z obawy, że nas gdzieś nie zaproszą, nie przyznają pieniędzy czy jakiegoś stypendium. Uważam, że muszę zabierać głos, także w polityce, i będę to robiła dopóki będę mogła. Trudno, najwyżej stanę przed murem albo za jakimiś kratami, ale nie można milczeć.

Czy kultura w Polsce, podobnie jak za czasów komuny, stanie teraz w opozycji do władzy?

Ona powoli już to robi, przez te wszystkie hasła o narodowej kulturze, narodowym filmie itd. To przypomina ten wstępny, najgorszy PRL. Miejmy nadzieję, że przyjdzie opamiętanie. Kultura bardzo ściśle wiąże się z polityką i musimy protestować do skutku.