Nawet jeśli na co dzień nie czytacie komiksów, o pracach Marcina Podolca mogliście usłyszeć: w ostatnich latach było głośno o jego „Fugazi Music Club”, rysunkowym wywiadzie z Pablopavo Dym” stworzonym do scenariusza Marcina „Flinta” Węcławka czy niedawnym „Morzu po kolana” na podstawie tekstów Marcina Kołodziejczyka. Podolec stał się więc poniekąd czołowym komiksowym dokumentalistą – dołóżcie do układanki animacje, jakie robił na potrzeby filmów „Ucho wewnętrzne” (o Mikołaju Trzasce) i „Fugazi. Centrum wszechświata” – jednak błędem byłoby sprowadzanie go wyłącznie do tej roli. 26-letni artysta jest obdarzony wyjątkową wrażliwością i poczuciem humoru, które pozwalają mu bez wahania skakać między gatunkami. „Ostatni ogród”, czyli pierwsza część „Bajki na końcu świata”, to próba zdobycia nowego komiksowego terytorium. Udana.

Reklama

Postapokaliptyczna seria dla najmłodszych”, zapowiada na okładce wydawnictwo Kultura Gniewu i choć to hasło może budzić zdziwienie, album Podolca wypełnia je co do joty. Złożony z krótkich, kilkuplanszowych rozdziałów „Ostatni ogród” to opowieść o Wiktorii i jej wiernym (rzecz jasna gadającym) psie Bajce. Oboje szukają zaginionych rodziców dziewczynki, przemierzając zniszczoną nieznanym kataklizmem ziemię: mijają spalone lasy, zrujnowane domy, wraki samochodów. Dookoła nie ma nikogo, jeśli nie licząc tajemniczej, zmiennokształtnej istoty (która na dodatek kradnie zdobyte z trudem słodycze) oraz gadatliwego tarpana, opiekującego się tytułowym ostatnim ogrodem. Całość zbudowana ze sprawdzonych zasad: jest w komiksie Podolca sporo humoru, odrobina smutku, dreszczyk emocji i bohaterowie, którym chce się kibicować. No i oczywiście album jest fantastycznie narysowany. Jeśli więc szukacie dla swoich dzieci fajnego, inteligentnego komiksu z nienachalnym przesłaniem, kupujcie w ciemno. Tom drugi już jest podobno gotowy, zaś artysta pracuje nad kolejnym i to będzie bardzo udana seria.

Ale jest w „Bajce na końcu świata” również coś, co przemawia do starszych czytelników, nawet tych, którzy – tak jak ja – przestali być docelowymi odbiorcami tego komiksu mniej więcej w czasach, gdy jego autor dopiero przychodził na świat. „Bajka...” podszyta jest ledwo uchwytnym niepokojem, nostalgią właściwą choćby powieściom i komiksom o Muminkach. To wcale nie musi przerażać dziecięcych czytelników, lecz już ich rodzicom da sporo do myślenia. Wszak poszukiwania Wiktorii oparte są na mało konkretnych przesłankach (bohaterowie podążają za migoczącym światłem na niebie, bo wierzą, że to sygnał wysyłany przez mamę i tatę), entuzjazm dziewczynki bywa gaszony przez chwile wątpliwości, a wyobraźnia dorosłego czytelnika – przefiltrowana przez filmowe i literackie doświadczenia – podpowiada niekoniecznie szczęśliwe zakończenia. W „Bajce...” można znaleźć nieoczekiwane kulturowe tropy – z powieścią Harlana Ellisona „Chłopiec i jego pies” na czele (na marginesie: czy tylko mi wizyta Wiktorii w ostatnim ogrodzie nasunęła dalekie skojarzenia z „Antresolką Profesorka Nerwosolka” i sceną, w której bohaterowie wpływają na Morze Sargassowe?) – ale gdzieś w podświadomości czają się demony z ponurych wizji przyszłości z „Mad Maxa”, „Drogi”, gry „The Last of Us”.

Dziesięcioletni ja czytałby komiks Podolca z wypiekami na twarzy i marzył o przygodach takich, jakie przeżywa Wiktoria. Znacznie starszy zdaję sobie jednak sprawę, że na końcu drogi może wcale nie być niczego więcej niż migoczące światła na niebie.

Reklama

„Bajka na końcu świata, tom 1. Ostatni ogród”, scenariusz i rysunki: Marcin Podolec, Kultura Gniewu 2017