Joanna Mruk autorka książki „Moda kobieca w okupowanej Polsce”. Publikuje artykuły dotyczące mody i historii, prowadzi wykłady i prezentacje dotyczące historii mody i ubioru oraz warsztaty dla dzieci i młodzieży. Kolekcjonerka zabytkowych strojów i dodatków. Założycielka i prezeska Stowarzyszenia Grupa Rekonstrukcji Historycznej Bluszcz
DGP: Łapanki, wywózki na roboty, egzekucje. Wojna. Czy w takich czasach myślano o tym, by wyglądać elegancko, zastanawiano się, co ma się na sobie?
Joanna Mruk: Z naszej perspektywy wydaje się to absurdalne – ale tak. Moda była wówczas niezmiernie ważna. We wstępie do książki zamieszczam cytat ze wspomnień Hali Chlistunow, który dotyczył jej przygotowań do udziału w Powstaniu Warszawskim. Pisze: „Myślałam sobie nawet, że sweterek będzie niepotrzebny, bo to sierpień, ale sukienka się przyda, kiedy będziemy świętować zwycięstwo”. Te słowa dowodzą, że nawet w sytuacjach tak dramatycznych jak wojna moda, a także elegancja i dbałość o wygląd były tym, o czym nie zapominano. Ubrania musiały być czyste, wyprane, wyprasowane, a włosy ułożone.
Dlaczego tak bardzo zwracano na to uwagę?
Reklama
Przede wszystkim wynikało to z innego podejścia do wychowania. My nie mamy od dziecka wpajanej tradycji, że kobiecie z nieułożonymi włosami nie przystoi wyjść na ulicę. Choćby nie wiadomo co się działo. Z jednej strony był to obyczaj, a z drugiej niezmiernie ważna kwestia z punktu widzenia psychologicznego. Kobiety w ten sposób pokazywały, że choć warunki są ciężkie, to one się nie poddają. To był sygnał, że nie wszystko runęło, że wciąż istnieje jeszcze jakaś normalność.
Reklama
Nawet na Pawiaku, siedząc w celach, kobiety układały sobie włosy. Starały się znaleźć szpilki, zakręcić loki. To, co wydaje się niewyobrażalne w takich warunkach, było tym, co trzymało je przy życiu.