Książka będzie nosiła tytuł "Spare", co można tłumaczyć jako rezerwowy lub zapasowy i jest sugestią do tego, jak postrzegał swoje miejsce w rodzinie królewskiej. 10 stycznia książka zostanie wydana po angielsku w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Australii, Nowej Zelandii, Indiach, RPA i Kanadzie, a także w 15 innych językach, w tym hiszpańskim, włoskim, niemieckim i chińskim. Wydana zostanie też w formie audiobooka, a czytać ją będzie sam książę Harry.
"Spare" od razu zabiera czytelników z powrotem do jednego z najbardziej przejmujących obrazów XX wieku: dwaj młodzi chłopcy, dwaj książęta idący za trumną matki, gdy świat patrzył w smutku i przerażeniu. Kiedy księżna Walii Diana została pochowana, miliardy zastanawiały się, co książęta muszą myśleć i czuć - i jak ich życie się potoczy... - napisano w komunikacie prasowym Penguin Random House. - Ze swoją surową, niezachwianą szczerością, "Spare" jest przełomową publikacją pełną wnikliwości, odkrywania, autorefleksji i ciężko zdobytej mądrości o wiecznej mocy miłości ponad żalem - dodano.
Kiedy w 2021 r. ogłoszono podpisanie umowy na napisanie książki, książę Harry mówił, że przedstawi w niej wszystkie "wzloty i upadki" oraz że będzie "dokładny i całkowicie prawdziwy", co wzbudziło zaniepokojenie Pałacu Buckingham, że stanie się ona kolejnym atakiem na rodzinę królewską. Po informacji o dacie jej publikacji Pałac Buckingham oświadczył, że nie będzie komentował zapowiedzi książki.
Na początku 2020 r. książę Harry i jego amerykańska żona Meghan ogłosili, że wycofują się z pełnienia obowiązków członków rodziny królewskiej i chcą być niezależni finansowo. Przeprowadzili się do USA i kilkakrotnie od tego czasu w wywiadach twierdzili, że byli źle traktowani przez resztę rodziny.
Jak poinformował wydawca, część wpływów z książki trafi na cele charytatywne - 1,5 mln dolarów dla organizacji Sentebale, która pomaga zakażonym wirusem HIV dzieciom i młodzieży w Lesoto i Botswanie, a 300 tys. funtów dla brytyjskiej organizacji WellChild, która zabiega o to, by młodzi ludzie o szczególnych potrzebach medycznych mogli być pod opieką w domu, a nie w szpitalu.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński