Timothy O’Grady "Światło"
("Light")
Wyd. Świat Literacki 2009

p

Reklama

Oto główny bohater, bezimienny, leciwy Polak, wspomina swoją młodość, czasy komunizmu, utraconą miłość. Właściwie nawet snuje nie jedną, lecz dwie miłosne historie. Druga nie należy do niego, a do spotkanego w Krakowie młodego Irlandczyka podróżującego po Europie w poszukiwaniu utraconej ukochanej.

Reklama

W tle przewija się opowieść o II wojnie światowej, kilku polskich miastach (Nakle, Toruniu, Szczecinie) i żubrówce. W „Świetle” otrzymujemy zupełnie odmienne od tego znanego z polskiej literatury spojrzenie na wszystko, co uznajemy za swojskie, nasze, bliskie. Co nie znaczy, że twórca wykazuje się jakimś poczuciem wyższości – wręcz przeciwnie, obraz Polski u O’Grady’ego jest nie tylko ciepły, ale też emocjonalny. Zupełnie jakby pisarz wyemigrował z kraju nad Wisłą lata temu i powrócił do niego we wspomnieniach opisywanych w książce. Inna sprawa, że autor „Światła” istotnie jest wędrowcem-emigrantem. I to nawet nałogowym.

Urodził się w Stanach Zjednoczonych, wychowywał w rodzinie irlandzkich emigrantów, następnie przeprowadził się do Hiszpanii, a obecnie zdarza mu się mieszkać w Toruniu. Stąd zapewne łatwość, z jaką potrafi wejść w skórę kogoś, kim nie jest. To oczywiście nie czyni jeszcze jego powieści wybitną, ale „Światło” to książka dobra, wciągająca i zupełnie nienachalnie poruszająca.

O’Grady uwielbia pisać w sposób sentymentalny, ale udaje mu się zatrzymać na granicy pretensjonalności. Bohaterowie jego dwóch miłosnych historii złożonych w jedną powieść spotykają się tylko raz, na chwilę, w jakiejś krakowskiej kawiarni, lecz autor buduje między nimi mocną i wiarygodną więź. Być może dużo solidniejszą niż ta, która łączyła ich z utraconymi kochankami. Jest w tej książce czułość, nierzeczywistość, coś, co rozbraja i rozczula. Znajdziemy też w gruncie rzeczy przepis na to, jak umiejętnie pisać o miłości. W taki sposób, by jej nie przerysować, a uczynić bliską czytelnikowi.