Gianrico Carofiglio "Z zamkniętymi oczami"
("Ad occhi chiusi")
Przeł. Joanna Ugniewska
Wyd. W.A.B. 2009
Reklama

p

Reklama

Są książki, na które się czeka. To są przeważnie te same książki, które uważamy za napisane specjalnie dla nas. Gusta się różnią, rzecz jasna – ja na przykład czekałem niecierpliwie na drugą powieść Gianrica Carofiglia. Szczęśliwie, minęło zaledwie pół roku od ukazania się przepysznego „Świadka mimo woli”, a już za parę dni pojawi się na rynku kolejna powieść o przypadkach adwokata z Bari, Guida Guerrieriego, specjalisty od ironicznej melancholii i spraw beznadziejnych.

Książki Carofiglia były we Włoszech bestsellerami z prawdziwego zdarzenia, co świadczy przede wszystkim o dobrym guście tamtejszej publiczności literackiej. Bo są to pozycje raczej nietypowe, w sumie ani thrillery, ani kryminały, ani dramaty sądowe – a przecież niemożność zaszufladkowania często przekłada się współcześnie na komercyjną klapę. W przypadku serii o Guerrierim, napisanej przez zawodowego prawnika o wielkim literackim talencie, szczęśliwie okazało się, że owo gatunkowe sieroctwo ma same zalety.

Siła tej prozy tkwi w jej niewymuszonym charakterze – mamy bowiem wrażenie, że historie te po prostu ktoś nam opowiedział. Ktoś skrajnie pozbawiony pychy i samozadowolenia, obdarzony w zamian dystansem do siebie samego oraz osobliwą delikatnością w stosunkach ze światem. Ktoś, z kim w innych okolicznościach moglibyśmy się nawet zaprzyjaźnić.

Reklama

A przy tym Carofiglio umiejętnie nas zwodzi – pod pozorami spontaniczności ukrywa bowiem literaturę świetnie umiejącą wykorzystać to, co oferuje klasyczna konwencja czarnego kryminału. Mecenas Guerrieri, 40-latek po przejściach, niczym Philip Marlowe przyjmuje często pracę, której nikt inny by się nie podjął, i z jakiejś dziwnej przekory lubi narażać się lokalnemu establishmentowi. Nie stroni od ciętych ripost, zaś jego sarkastyczne komentarze na temat rzeczywistości także mają mocny chandlerowski posmak. Niemniej Guerrieri to jednak człowiek współczesny – wyobrażacie sobie Marlowe’a w ciężkiej depresji, łykającego garściami prochy i odliczającego czas między wizytami u psychiatry? Może się mylę, ale zdaje mi się, że Marlowe po prostu wytrąbiłby na smutki butelkę bourbona.

„Z zamkniętymi oczami” relacjonuje historię pewnego toksycznego związku, który zakończył się w sądzie. U Guerrieriego zjawia się znajomy policjant oraz zakonnica prowadząca zakonspirowany ośrodek dla kobiet – ofiar przemocy. Sprawa jest trudna i nieprzyjemna: oto bowiem jedna z wolontariuszek pracujących w ośrodku jest prześladowana i molestowana przez swojego byłego narzeczonego – kiedy byli jeszcze razem, ów mężczyzna bił ją i poniżał, gdy zaś go zostawiła, zaczął ją nękać, do tego stopnia, że rzuciła pracę i – skrajnie sterroryzowana – przestała w zasadzie wychodzić z domu. Problem nawet nie w tym, że brak ewidentnych świadków molestowania i przemocy. Facet – znany w Bari lekarz – jest po prostu nie do ruszenia: jego ojciec to przewodniczący wydziału karnego miejscowego sądu...

Po lekturze powieści Carofiglia po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że to literatura popularna jest współcześnie najbliżej życia. Czytając „Z zamkniętymi oczami”, możemy niemal poczuć lekko zatęchły zapach placówek wymiaru sprawiedliwości, przespacerować się ulicami starego Bari, dotknąć realnych, ludzkich problemów, doznać prawdziwego uczucia strachu i wzruszenia. A wszystko to podane jest z minimalistycznym wdziękiem doskonałego pisarstwa.