Chłopak z Birmy
(Burma Boy)
Biyi Bandele, przeł. Wojsław Brydak, Rebis 2009
**** 29 PLN
Reklama
_____________________________________________________________________________
Reklama

Literatura afrykańska dociera do nas bardzo rzadko, wyrywkowo i zazwyczaj jest to anglojęzyczna proza z RPA. Niemniej ostatnio – może przez przypadek – coś w tej kwestii drgnęło. Jesienią ukazał się brawurowy „Kielonek” Kongijczyka Alaina Mabanckou, teraz dostajemy „Chłopaka z Birmy” nigeryjskiego pisarza Biyi Bandele, rzecz o jednej z osobliwszych kampanii zbrojnych, jakie prowadzono w czasach II wojny światowej.

Pasjonaci wiedzą zapewne, kim byli czindici – brytyjscy komandosi operujący na tyłach sił japońskich na Półwyspie Indochińskim. Dowodził nimi charyzmatyczny Orde Charles Wingate, ekscentryk i wielbiciel Starego Testamentu, zatwardziały syjonista (choć bynajmniej nie Żyd), twórca pierwszej żydowskiej partyzantki w Palestynie lat 30. Wingate specjalizował się w tworzeniu oddziałów specjalnych o mieszanym składzie etnicznym – najpierw w opanowanej przez Włochów Etiopii (słynna „Gideon Force” złożona głównie z Brytyjczyków, Sudańczyków, Etiopczyków) potem zaś w Birmie okupowanej przez Japonię (w skład czinditów wchodziły między innymi oddziały nepalskich Gurkhów i Afrykanów z brytyjskich kolonii).

Wingate znał się na prowadzeniu działań zaczepnych, psychologicznych, niszczących morale przeciwnika. Sam nazywał swoją taktykę „wojną głębokiej penetracji”. Japończycy mieli z czinditami spory problem, znacząco przeszacowując ich potencjał. Inna sprawa, że był to konflikt szalenie okrutny, trochę ze względu za specyfikę japońskiego sposobu prowadzenia działań wojennych, a po części z powodu nieprzyjaznego tropikalnego klimatu birmańskiej puszczy. Krótko mówiąc, wielu żołnierzom nie było dane powrócić do domu. A niektórzy w dodatku mieli do domu bardzo daleko.

Reklama

Bandele przekuł na prozę opowieści swojego ojca, jednego z czinditów – historie o „masakrach, szoku pod ogniem artylerii i z trudem roznieconym współczuciu”. Powieść o paru tygodniach z życia (i śmierci) afrykańskich żołnierzy wrzuconych w piekło cudzej, krwawej wojny jest jednak utrzymana w niespodziewanie ciepłej, ironicznej, celowo naiwnej tonacji. Gdyby Celnik Rousseau wziął się za malarskie tematy Francisca Goyi, spod jego pędzla mogłyby wyjść przerażające obrazy z „Chłopaka z Birmy”.

Gadatliwy i bezczelny 14-latek Ali Banan jeszcze niedawno terminował u kowala w nigeryjskim mieście Zaria. Zafałszował jednak swój wiek na komisji poborowej i wkrótce znalazł się w Indiach, w bazie wojsk brytyjskich, jako pełnoprawny żołnierz króla Jerzego. Przez przypadek i bałagan w sztabie trafia daleko za linię frontu, do czinditów. Nagle z beztroskiego nastolatka musi stać się komandosem, biorącym udział w morderczej partyzanckiej walce. Towarzyszą mu podobni chłopcy – nieopierzeni, niedoświadczeni, delikatni…

Brzmi to jak streszczenie scenariusza dobrego wojennego filmu – i nie mam wątpliwości, że gdyby „Chłopak z Birmy” wpadł w ręce dobrego scenarzysty i reżysera, wyszedłby z tego mocny kawałek kina. Siła książki nigeryjskiego pisarza tkwi jednak w szczegółach – afrykańscy młodzieńcy przezabawnie racjonalizują sobie swoją obecność w azjatyckiej dżungli, przez cały czas właściwie pozostają zagubionymi dziećmi. Bandele umiejętnie tworzy scenki rodzajowe, puentując je bez litości w końcowym epizodzie – wojna nie przewiduje happy endów.

I jeszcze jedna sprawa na marginesie – wprawdzie nie miałem dostępu do książki w jej ostatecznej papierowej wersji, ale na okładce rozpowszechnianej w internecie zrobiono błąd w nazwisku autora: stoi tam jak byk „Kandele”. Jeśli „Chłopak z Birmy” trafił z tą poważną usterką na rynek, to wstyd i tyle.

Zobacz i zamów książkę w sklepie LITERIA.pl >