Pani książka powstała jako kontynuacja wydanego zaraz po wojnie „Świadectwa skazanych na śmierć” autorstwa Gunhildy i Einara Tegenów. Były to zebrane na świeżo relacje ludzi ocalałych z obozów koncentracyjnych. Pani postanowiła dotrzeć do tych samych bohaterów po 60 latach. Czego o Holokauście nie zdołała powiedzieć książka z 1945 roku?

Reklama

Pia-Kristina Garde: Wtedy moi bohaterowie przede wszystkim zupełnie nie wiedzieli, co zrobić ze swoim życiem. Nie mieli pojęcia, gdzie jest ich rodzina, czy nadal istnieje ich dom, jak zdołają przeżyć. Poznałam historię Holenderki, która przez 5 lat przebywała w sanatorium. A kiedy wróciła do kraju, okazało się, że wszyscy jej bliscy – rodzina i przyjaciele – nie żyją. Nie miała nikogo i zupełnie nie wiedziała, co począć. Wtedy przypadkiem spotkała Izraelczyka, który przyjeżdżał przez Holandię, i zdecydowała się pojechać razem z nim do Izraela. Pobrali się, mieli dzieci, zbudowali szczęśliwy dom. Tej kobiecie właściwie wszystko się udało. A mimo to napisała do mnie: nad całym moim życiem rozpościera się jakiś cień.

Dla wielu ocalałych życie w gruncie rzeczy skończyło się wraz z wejściem do obozu...

Ich wspólną cechą była głęboka samotność. Bo nawet jeśli teraz mają wokół siebie wielu ludzi, wciąż czują pustkę po bliskich, których stracili. Czasami bywało, że całe drzewa genealogiczne zostały wyniszczone.

Czy wielu z nich ma poczucie winy, że przeżyło?

Reklama

Niektórzy wciąż tak czują. Pewna rodzina właściwie w całości dotarła do Auschwitz. Była tam dziewczyna, która niosła na rękach swojego małego braciszka. Podszedł do niej inny więzień i zapytał: czy to twoje dziecko? Odpowiedziała, że nie. On na to: zostaw je matce albo babci. Nie chciała, ale zmusił ją do tego. Wiedział, że jeśli dziewczyna pójdzie razem z dzieckiem, umrze. Ona wtedy nie rozumiała, co się dzieje. Nie wiedziała, że nigdy już nie zobaczy swojej rodziny. Znam wielu ludzi, którzy nadal mają poczucie winy, bo nie poszli razem z braćmi, siostrami i nie zginęli razem z nimi. Rozmawiałam z czeską Żydówką, która mając ponad 80 lat, nadal płakała, że nie była ze swoją matką w momencie jej śmierci.

Czytając pani książkę, odnosi się wrażenie, że wielu uratowanych z obozów przez całe życie nie umiało mówić o tym, co się stało. Nie wiedzieli, komu o tym powiedzieć, nie wiedzieli jak...

Reklama

Czasem nie chcieli. W mojej książce jest m.in. opowieść o kobiecie, która odmawiała odpowiedzi na pytania, chcąc bronić swojego, jak to nazwała, „płonącego skarbu”. Tłumaczyła, że kiedy zaczyna mówić, to coś w tym „płonącym skarbie” zaczyna gasnąć. Wiele osób twierdziło, że to, co im się przydarzyło, było straszliwe, lecz jednocześnie jest to coś, co chcą chronić w sobie jak tajemnicę.

Jak to rozumieć?

Niektórzy nie chcą, żeby pamięć o tym, co ich spotkało, została wyeksploatowana lub źle użyta przez innych ludzi. Inni nie chcieli mi o swych przeżyciach opowiadać, dlatego że mi nie ufali. Nad zdobyciem tego zaufania pracowałam czasem przez wiele, wiele lat.

W ankiecie przeprowadzonej w 1945 roku padało pytanie, jaką karę byli więźniowie zadaliby swoim oprawcom, gdyby to od nich zależało. Wtedy większość pytanych odpowiadała, że swoim katom zadałaby takie same cierpienia, jakich oni doświadczyli. Czy po latach odpowiadali inaczej?

Nie zadawałam im tego pytania po 60 latach. Jedna czy dwie osoby przyznały, że dzisiaj być może nie byłyby zdecydowane na tak ciężką karę dla swoich oprawców.

Pytała ich pani o możliwość pojednania?

Nie, nie rozmawialiśmy o tym.

Dziś o Holokauście pisze się zupełnie inaczej, niż pisało się świeżo po wojnie. O Zagładzie powstają teraz komiksy, musicale, komedie...

Nie mogę patrzeć na hollywoodzkie produkcje na ten temat. Tym bardzie, że są ludzie, którzy zarabiają na tym ogromne pieniądze. Chlubnym wyjątkiem jest „Lista Schindlera”. Spielberg bardzo dużą część dochodów z filmu przeznaczył na Fundację Shoah.

Kultura masowa trywializuje zagładę?

W Szwecji mamy program rozrywkowy prowadzony przez dwóch satyryków. Kiedyś na ekranie kilka razy wypowiedzieli słowo „Treblinka”, próbując naśmiewać się z jakiejś modelki. Ona nie wiedziała, co to jest Treblinka. Myślała, że to jest jakaś grupa muzyki pop. To niby miało być bardzo śmieszne. A dla mnie to straszne, że o obozie koncentracyjnym mówi się, żeby kogoś rozbawić.

Na temat drugiej wojny światowej powstaje coraz więcej fikcji literackiej. Ale chyba wciąż istnieje przeświadczenie, że pisanie o Holokauście powinno opierać się na faktach. Pół roku temu wydawnictwo Berkley Books zablokowało publikację książki żydowskiego autora Hermana Rosenblata właśnie dlatego, że jego rzekome wspomnienia obozowe okazały się literacką mistyfikacją...

Nie mam nic przeciwko fikcji, ale oczywiście istnieje granica tego, do czego można się posunąć. Widz lub czytelnik najprawdopodobniej oczekuje trochę seksu, trochę miłości, jakichś perypetii. Z drugiej strony trzeba bardzo uważać na to, co jeszcze jest w pamięci tych, którzy przeżyli i jeszcze żyją. W końcu Holokaust polegał na tym, że małym dzieciom do krwi wstrzykiwano benzynę, a ludzi żywcem wrzucano do grobów masowych.. Zastanawiam się, jaki film można z tego zrobić. To niemożliwe.